W ciągu ostatniego roku, w Polsce, bardzo rozwinęła się idea nocnych maratonów filmowych, które gromadzą coraz więcej uczestników. Projekcje są rozmaite. Od Nocy Batmana, przez Noc Horrorów, aż do Najlepszych filmów w 2014 roku. Parę dni temu uczestniczyłem jednak w innym pokazie, od którego biło magią i epickością. Spędziłem całą noc w Śródziemiu, podziwiając wszystkie części "Hobbita", wraz z przedpremierowym pokazem ostatniego etapu przygód kompanii Thorina Dębowej Tarczy - "Bitwy Pięciu Armii". Maratony odbyły się jednocześnie w wielu miastach w Polsce, w salach trzech największych spółek kinowych: Cinema-City, Helios i Multikino. Skorzystałem z najbardziej rozreklamowanej oferty, należącej do ostatniej z nich i w piątkowy wieczór wybrałem się na wielogodzinny seans. W dzisiejszym poście opiszę dla Was organizację wydarzenia i oczywiście zrecenzuję dla Was "Bitwę Pięciu Armii". Zapraszam! 

W lubelskim Multikinie wszystko wyglądało dobrze, jeżeli chodzi o sprawy organizacyjne. Mimo dużej kolejki do kontroli biletów, przebiegała ona sprawnie. O ile wiem tylko w dwóch salach wystąpiło piętnastominutowe opóźnienie w rozpoczęciu projekcji. Reszta była dobrze zorganizowana. Przybyła naprawdę cała masa ludzi, a pracownicy Multikina umiejętnie nad wszystkim zapanowali. Pozostaje tylko pogratulować! 

Jestem ogromnym miłośnikiem filmowych adaptacji dzieł J.R.R. Tolkiena, w reżyserii niezastąpionego Petera Jacksona. Dwie poprzednie części "Hobbita" bardzo mi się spodobały i takiej samej satysfakcji spodziewałem się po "Bitwie Pięciu Armii", a tętniący epickością trailer dodatkowo podsycał moje oczekiwania. Jednakże po zakończeniu seansu miałem dość mieszane uczucia. Zwieńczenie filmowej trylogii nie poruszyło mnie tak jak dwie poprzednie części, co nie oznacza jednak, że film było zły. Przedstawię Wam główne czynniki, które według mnie wpłynęły na jakość produkcji.

Wszystko zaczęło się dobrze. Przy scenie zabójstwa Smauga, będącej wprowadzeniem siedziałem z otwartymi ustami w myślach powtarzając WOW! Nie na to jednak czekałem. Chciałem zobaczyć tytułową bitwę, która według wcześniejszych plotek i zapewnień miała trwać ponad czterdzieści minut! Okazało się to jak najbardziej prawdziwe, lecz nie było dobrym posunięciem. Po dwudziestu minutach nieustannego oglądania pojedynków zaczęły mnie one nudzić. Długa batalia jest jak najbardziej dobra, ale nie przesadzajmy. Spodziewałem się bardziej czegoś na kształt bitwy o Minas Tirith, kończącej "Powrót króla". Według mnie niepotrzebne przedłużenie mogło wynikać z "dziury", która powstała w filmie, na skutek przetworzenia krótkiej książki na 9 godzin filmu. Poniekąd rozumiem postąpienie Jacksona, ale można było rozwiązać to inaczej. 

Jednakże film to nie tylko same minusy! Dużą zaletą jest tu gra aktorska, w której króluje Martin Freeman. W każdej z części doskonale wcielił się w rolę Bilba Bagginsa, hobbita z Bag End. Zachowania, gesty, a nawet sposób mówienia sprawiły, że ten aktor doskonale przysposobił się do roli. Innym aktorem, którego doceniłem dopiero po ostatniej części jest Richard Armitage, czyli filmowy przywódca kompanii - Thorin Dębowa Tarcza. Potomek rodu Durina podobnie jak ojciec i dziadek popadł w rządzę władzy i złota. Armitage mistrzowsko zagrał człowieka strawionego tą chorobą. Peter Jackson jak zawsze zafundował nam sporo wrażeń i nawet jeżeli "Bitwa Pięciu Armii" wypadła gorzej, to na pewno nie jest złym filmem. Powinien się z nim zapoznać każdy szanujący się miłośnik fantastyki. 

Samo wydarzenie zostało bardzo dobrze rozreklamowane i nie wykluczam, że jeszcze kiedyś wybiorę się na podobny maraton. Film zaś mimo niedoskonałości wynikającej z tytułowej bitwy otrzymuje ode mnie sprawiedliwą siódemkę!  

Na zakończenie łapcie piosenkę w wykonaniu Pippina, promującą trzecią część!