Felix Baumgartner to wariat, dosłownie. Bo kto normalny decyduje się na skok ze spadochronem wykonany z granicy kosmosu (z wysokości 39 kilometrów). 14 października 2012 roku ta wiadomość ogarnęła cały świat, podobnie jak to było przy lądowaniu na księżycu. Baumgartner znany jest również z innych wyczynów. Oddał nielegalny skok z najwyższego wówczas budynku na świecie w Kuala Lumpur, czy też podjął próbę z pomnika Chrystusa Odkupiciela w Rio. Wszystko to doprowadziło go do największego z wyczynów - skoku z kosmosu, podczas którego przekroczył prędkość dźwięku. Dokonując rzeczy niemożliwych i będąc na ustach całego świata Felix postanowił wydać książkę o sobie i swoich wyczynach. Jak mu to wyszło? 

Pierwszą wartą do zaznaczenia kwestią jest fakt, że "Szturmując niebo" nie jest autobiografią Baumgartnera, gdyż brak tu typowych wyznaczników dla tego rodzaju powieści. W "Szturmując niebo" nie przeczytamy o dzieciństwie autora, o jego nauce i powolnym dążeniu do sławy. Felix stawia sprawę jasno i zabiera nas do pracy w wielkim koncernie Red Bull. Na kartach książki odkrywa kolejne etapy bycia skoczkiem BASE oraz przygotowywania do finalnego wyczynu - skoku ze stratosfery. 
 
Książka Baumgartnera jest napisana bardzo przyjemnym i przystępnym dla czytelnika językiem. Z łatwością wciąga, co sprawia, że tą niespełna 200-stronnicową opowieść wypełnioną zdjęciami czyta się góra dwa dni. Mimo przeważającej lekkości z jaką Felix opowiada nam o swoim życiu, jego język jest prosty i zbyt ludzki. Brakuje w nim tego zacięcia w opowiadaniu historii przez co "Szturmując niebo" zamiast cały czas odkrywać coraz to nowsze fakty nuży i wyrzuca wszystko na inny tor. 

Przyznam, że trochę się zawiodłem. Po opisie oraz fragmencie zacytowanym na skrzydełku książki spodziewałem się większej ilości wewnętrznych przeżyć i przemyśleń autora. Tego co czuł stojąc na dłoni Chrystusa w Rio, jakie odczucia towarzyszyły mu podczas najważniejszych skoków w życiu. Otrzymałem prosty opis tysiąca przygotowań: "Zrobiłem to. Zrobiłem tamto. Wypiłem kawę. Bałem się. Pojechałem tam. Skoczyłem koniec.". Nie. Nie tego chciałem, nie tego oczekiwałem po człowieku, który tak wiele dokonał.  

"Czasami musisz wejść bardzo wysoko, żeby przekonać się jak mały jesteś."

"Szturmując niebo" to lekka i pozytywna historia, na której lekturę nie poświęcimy zbyt dużo czasu. Pomimo całej tej wciągającej konwencji język powieści jest dość prosty i momentami aż nie pasuje do tak wysoko postawionego sportowca. Są tu jednak momenty, dla których warto sięgnąć po "Szturmując niebo". To uczucie wiatru na twarzy, który czujemy przed skokiem oraz ciężki, problematyczny kombinezon ściskający nasze ciało.

Mimo najszczerszych chęci książka dostaje tylko szóstkę. Miło się przy niej bawiłem, lecz już najprawdopodobniej nigdy do niej nie wrócę. 

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego serdecznie dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non!