„Gwiezdne wojny” od lat 70 ubiegłego wieku na stałe zagrzały sobie miejsce w światowej popkulturze. Jeszcze kilka lat temu temat ten nieco ucichł za sprawą dość słabo przyjętych prequeli, aby dość niedawno ponownie wrócić na pierwsze strony gazet za sprawą wykupienia praw do „Star Warsów” przez Disneya. Podczas konferencji prasowej, która odbyła się na Comic-Conie w 2015 roku fani poznali strategię na najbliższe lata – sześć nowych filmów z uniwersum. Rok temu reżyser J.J. Abrams otworzył przed nami nową trylogię filmową – kontynuację starej sagi. Pod koniec 2016 roku premierę miał jednak film będący spin-offem, w którym rolę oddano zupełnie nowym bohaterom. 

„Łotr 1. Gwiezdne Wojny historie” to opowieść mieszcząca się w chronologii pomiędzy 3, a 4 epizodem. Fabuła filmu opowiada o tytułowej misji mającej na celu wykradzenie z imperialnego archiwum tajnych planów śmiercionośnej broni, mogącej niszczyć całe planety – Gwiazdy Śmierci.  Poznajemy młodą bohaterkę – Jyn, która odizolowana od rodziców próbuje przeżyć i poszukuje ojca, który ma duży związek z nowo powstającą bronią. 

Pierwszym niezwykle zachwycającym aspektem filmu są niesamowite zdjęcia i efekty specjalne. Nie ma tu miejsca na sztuczność i epatowanie komputerowo wygenerowanymi obrazami, jakie mogliśmy obserwować w nowej trylogii. Wszystko jest utrzymane w konwencji jak największego ograniczania efektów specjalnych i wychodzenia na przód tradycyjnym metodom. Forma ta znalazła swoje rozwiązanie już w „Przebudzeniu Mocy”, a kontynuacja idei sprawia, że czuć tu prawdziwy klimat starych dobrych Gwiezdnych Wojen. „Rogue One” jest mroczny, obraz ukazuje głębię przedstawiając nie tylko spowity w imperialnym mroku świat, ale także obrazując uczucia bohaterów, na których ciąży brzemię misji. Zachwyca również niezwykłe przedstawienie planety  Scarif, gdzie sceny kręcono na Malediwach, a świat rzeczywisty doskonale dopełnia się z obrazem komputerowym. 


Fabuła filmu opiera się na bardzo prostej dwuwątkowej koncepcji. Z jednej strony obserwujemy losy głównej bohaterki Jyn Aso – jej misję, od której zależą losy galaktyki. Reżyser przedstawił nam również drugą stronę konfliktu – imperialnego dyrektora do spraw budowy Gwiazdy Śmierci – Krennica. Akcja filmu porywa, lecz nie od początku. W pierwszych minutach irytujące było skakanie po różnych planetach i przedstawienia rozmaitych miejsc, zamiast skupić się na głównych wątku fabularnym. Po pewnym czasie jednak wszystko się wyrównuje i nabiera tempa, aby dać odetchnąć kinomanowi dopiero po zakończonym seansie.

Troszkę mniej zachwytu wzbudzili u mnie bohaterowie produkcji. Najśmieszniejszą i najbardziej ciekawą postacią jest... robot. K2-SO bo o nim mowa, to przeprogramowany przez Rebelię imperialny droid, który wraz ze wszystkimi bohaterami wyrusza na tytułową misję. Jest to postać najbardziej rozwinięta i wzbudzająca uznanie u widza. Bardzo poważnie do swojej roli podszedł także Mads Mikkelsen, który w filmie zagrał ojca Jyn – Galena. Przedstawił niezwykle osamotnioną, załamaną osobę, odizolowaną od rodziny i działającą pod presją w obawie przed śmiercią. Dobre kreacje to także wspomniany już wcześniej Krennic (w tej roli Ben Mendelsohn), a także posiadający niezwykłą więź z Mocą – Chirrut (Donnie Yen). 


„Łotr 1. Gwiezdne Wojny historie” to opowieść o pokonywaniu z pozoru niemożliwych celów, o współpracy i więzi między osobami z drużyny. Mimo, że nie spotkamy tu walk na miecze świetlne, nie zobaczymy słynnych żółtych przesuwających się na początku napisów i nie usłyszymy muzyki Johna Williamsa, ale mimo tego czuć tu klimat prawdziwych Star Warsów. To niepowtarzalne uczucie dla fana, aby móc na nowo zagłębić się do tego świata, rozpocząć podróż przez galaktykę i poznać zupełnie nową historię, która uzupełnia filmową sagę o część poboczną, lecz doskonale łączącą się z fabułą poprzednich filmów. Niezwykła opowieść nie tylko dla zapalonego fana serii, ale także dla nieobeznanego w temacie niedzielnego widza. 

May the Force be with you
Michał Oleksa