Jesienią ubiegłego roku Kortez ruszył w trasę koncertową - "Mój Dom", promującą album o tym samym tytule. W ramach niej odwiedza wiele miast w całej Polsce, a bilety na koncerty wyprzedają się w zastraszającym tempie. Świadczy to o ogromnym sukcesie jaki przez te kilka lat osiągnął laureat tegorocznych Bestsellerów Empiku w kategorii - najlepszy polski album roku. Mi samemu nie udało się kupić biletu na listopadowy koncert w Centrum Spotkania Kultur w Lublinie, jednak nadzieja pojawiła się w momencie ogłoszenia kolejnych miast, w których miał wystąpić artysta. I w taki sposób trafiłem do leżącego nieopodal stolicy województwa lubelskiego, Świdnika. Zapraszam na opis moich wrażeń z tego niesamowitego wieczoru.

     Koncert odbył się 20 lutego na scenie Miejskiego Ośrodka Kultury (Kino Lot) w Świdniku. Same kwestie organizacyjne wypadły raczej dobrze - obsługa szatni przebiegła szybko, podobnie jak kontrola biletów. Nieco zamieszania wzbudziły oznaczenia numerów rzędów, które sprawiły, że wiele osób myliło swoje miejsca. Znaczniki symbolizujące dany rząd krzeseł znajdywały się nad schodkiem, z którego szło się do swojego miejsca, a nie bezpośrednio na nim. Koncert rozpoczął się z kilkuminutowym opóźnieniem, jednak było to spowodowane tym, że ludzie cały czas wchodzili na salę i nie wszyscy zajęli jeszcze swoje miejsca. Po tym wszystkim rozpoczął się ten piękny muzyczny wieczór. 

     Cisza, ciemność, oczekiwanie. W końcu pojawiają się nieśmiałe, zachęcające brawa. Wkrótce potem na ogarniętą mrokiem scenę wchodzi Kortez, który rozpoczyna koncert solowym wykonaniem "Niby nic". Następnie na scenę dołączają kolejni muzycy. Rozpoczyna się wieczór pełen niezwykłych wykonań utworów, które na żywo wybrzmiewają jeszcze lepiej niż w wersji studyjnej. Harmonijne dźwięki gitary i fortepianu przeplatają się z elektronicznymi brzmieniami oraz powodującym dreszcze, hipnotyzującym głosem Korteza. Każda kolejna piosenka, z pozoru zwyczajna - okazuje się być małym dziełem sztuki, muzycy bawią się dźwiękami i łączą brzmienia tworząc cudowną harmonię, przy której człowiek w pełni wczuwa się w przesłanie tekstu. 

    Całe trio (w składzie Łukasz Federkiewicz, Aleksander Świerkot i Krzysztof Domański) zagwarantowało zgromadzonej w świdnickim MOKu pewien rodzaj magii. Niezwykle mocno przeżyłem ten koncert, szczególnie silnie zaś wychwyciłem przekaz utworów z najnowszego albumu (pisałem o nim tutaj). Kiedy tylko wybrzmiała "Pierwsza" po całym ciele przeszły mnie ciarki, które spotęgował usłyszany głos Korteza - spokojny i kojący, jednak niosący ze sobą słowa niedawnej rozpaczy. Natomiast koncertowa wersja "Z imbirem" - piosenki, z którą mam dużą ilość pozytywnych wspomnień, to chyba jedna z najlepszych rzeczy jakie usłyszałem w lutym. Cały wieczór dostarczył mi niesamowitych, muzycznych wrażeń. 

     Jedyną przeszkodą w odbiorze koncertu okazała się być część zebranej publiczności. Moim zdaniem niektóre reakcje nie przestawały do artysty niewątpliwie większego formatu - gwizdy i okrzyki, kiedy ktoś usłyszał bardziej popularną piosenkę nasuwały skojarzenie, że nie wszyscy w tym miejscu byli zafascynowani każdą piosenką Korteza i traktowali koncert po prostu jako słuchanie muzyki. Irytująca stała się również ściana telefonów, która pojawiała się w momencie grania tych bardziej znanych utworów. Warto dodać, że zachowanie to nie dotyczyło ludzi młodych, a wręcz przeciwnie. Nie krytykuję aż tak nagrywania urywków z koncertów, ale przesadą jest trzymanie telefonu/tabletu w górze i zaburzania odbioru innym ludziom, w dodatku mimo zaznaczonego na bilecie zakazu rejestrowania.

    Koncert zakończył się długimi brawami, a trio ponownie wyszło na scenę, na bis grając jeszcze trzy piosenki. Na sam koniec - podobnie jak na początku, pozostał tylko Kortez, który zakończył ten niezwykły muzyczny wieczór rewelacyjnym wykonaniem "Ćmy barowej". Po występie wyszedł do publiczności, chętnie pozując do zdjęć i podpisując płyty. Wychodząc z budynku MOKu i wracając do Lublina czułem satysfakcję i nieopisane emocje, bo doświadczyłem czegoś niesamowitego - poczułem muzykę całym sobą. 
Co na dnie masz, co na dnie masz?
 Michał Oleksa