Przez pierwsze kilkanaście lat życia, kiedy zaczynamy obcować już z pewnego rodzaju tekstami kultury, w człowieku kształtuje się już coś, co lubimy nazywać gustem muzycznym. Początkowo chłoniemy dźwięki, które nas otaczają - czy są to wesołe piosenki w przedszkolu, czy zajechana do bólu płyta Kombi, którą tata kupił mamie jeszcze przed ślubem, i która co tydzień umila domownikom chwile przy sobotnich porządkach. Muzyka. Obcujemy z nią od początku, czerpiąc inspiracje głownie z otoczenia. W ten właśnie sposób mały Michał często pozostawał w obliczu rówieśniczych trendów, a pierwsze przesyłane przez podczerwień ("Tylko nie ruszaj, bo się przesyła!") piosenki m.in. Grupy Operacyjnej, do dziś przywołują nostalgię tamtych dni. W końcu jednak pojawia się coś, co zaciekawia nas jakoś bardziej. Brniemy w to i poznajemy więcej i więcej, a w momencie otwierania kolejnej na YouTube strony, wraz z kolejną piosenką z listy proponowanych, w głowie pojawia się myśl, że to faktycznie jest dobre, że w tym się odnajdujemy. 

Tak właśnie Michał, będąc na początku gimnazjum, trafił z roku 2012 do lat 80, a zaczynając od pierwszej płyty Queenu, otrzymanej na święta zagłębił się i utonął... 
No i właściwie poniekąd siedzę w tym po dziś dzień, nie zamykając się oczywiście na inne gatunki, nowe brzmienia czy muzyczne nowości, ale jednak nadal czując to przywiązanie do starszych kawałków, które swoim przesłaniem obejmują kolejne pokolenia. W liceum miałem okazję poznać ludzi podobnych do mnie, a to sprawiło, że podczas wspólnych imprez, to właśnie pozycje z lat 60-90 najczęściej dominowały tworzone playlisty. Coś jednak jest w tej muzyce, pewien hipnotyzujący czynnik, zachowana świeżość i aktualność. Jest jednak jeden kluczowy aspekt, który łączy wiele powstałych szczególnie w latach 80 kawałków i sprawia, że w erze klubowego elektro i house'u, to właśnie pod jego wpływem stare taneczne szlagiery nadal królują na parkietach. 

Syntezator, bo właśnie o nim mowa to według Wikipedii: "Instrument muzyczny z grupy elektrofonów elektronicznych, w którym dźwięk jest syntezowany w układach elektronicznych poprzez niezależne modelowanie poszczególnych aspektów dźwięku.". Przekładając to na nieco prostszy język należy z pewnością podkreślić, że jest to instrument, który zrewolucjonizował przemysł muzyczny i dał możliwość do tworzenia niecodziennych brzmień, które już na stałe wpisały się w muzyczny kanon. Przed 30 laty, przy odrobinie talentu - dawał możliwości, które dziś dostajemy serwowane przez muzyczne aplikacje i niezliczonych DJ'ów czarujących swoimi Lauchpadami. Różnica jest jednak taka, że obecnie wystarczą gotowe, często masowo pobierane sample, a aby osiągnąć upragnione brzmienie przy pomocy syntezatora trzeba trochę posiedzieć przy ustawianiach, gdyż wszystko działa w sposób analogowy. 

Właśnie takie niepozorne klawisze dokonały niemałej rewolucji w muzyce rozrywkowej pozostawiając po sobie nowe gatunki, brzmienia i niezapomniane kawałki, które sprawiają wrażenia bycia nieśmiertelnymi. Wielu wyniosły na szczyt, wiele dzięki nim do dziś dzierży status legendy - temu wszystkiemu postaram się dziś przyjrzeć, a inspiracją do stworzenia tego tekstu jest playlista, którą jakiś czas temu stworzyłem w serwisie Spotify, zbierająca często najlepsze i najważniejsze pozycje z syntezatorowego nurtu. 


Jak już zaczynać to najlepiej od tych, którzy od lat bezsprzecznie są swojego rodzaju liderami w branży. "Synth, just synth" otwierają trzy kawałki Depeche Mode - angielskiej legendy synth-popu i nowej fali. Osobiście mam ogromny sentyment do tego zespołu, bo to właśnie on był jednym z tych, które ukierunkowały mnie w muzyce, jakiej słucham. Playlistę otwiera więc szlagier, "Enjoy the Silence" należący już do nieco późniejszych kompozycji, ale już za chwile da się słyszeć propozycję z pierwszego albumu grupy - "Just can't get enough", które do dziś rozgrzewa klubowe parkiety niosąc za sobą ten wesoły, czysto synth-popowy, taneczny przekaz. Można więc powiedzieć, że to wymarzony początek, bo właśnie Depeche Mode pokazali jak wykorzystać kilka syntezatorów do stworzenia przełomowych kawałków i hitów. O popularności zespołu, szczególnie w naszym kraju świadczy fakt, że koncerty (bez względu na to ile by ich było) wyprzedają się niemal w całości, a organizowane w całej Polsce do dziś depoteki tylko utwierdzają w przekonaniu, że DM są w tej materii potęgą po dziś dzień. 

Wspominając o liderach nie sposób pominąć kolejnego zespołu, bez którego synth-pop wyglądałby zupełnie inaczej. Orchestral Manoeuvres in the Dark, to kolejna angielska grupa, która w tej materii nijako ukształtowała muzykę. Pewnego dnia jadąc samochodem w radiu zaczął grać jeden z ich bardziej znanych kawałków - "So in love". Mój tata zwrócił uwagę na to, że w tamtych czasach było to pewnego rodzaju dzisiejsze disco polo, nie mając oczywiście na myśli tego, że wielkie gwiazdy muzyki weselnej i biesiadnej również używają w swoich wybitnych kompozycjach syntezatora. Chodzi o to, że przy tym kilkadziesiąt lat temu bawili się wszyscy, kawałek ten (podobnie jak jeszcze kilka OMD) stał się szlagierem granym na dyskotekach, czy właśnie weselach. Często zdarzało się tak, że piosenki te były o tym samym, nie wnosiły żadnego większego przesłania, ale to się nie liczyło - zwyciężała dobra zabawa. To jest właśnie jeden z czynników, które do dziś hipnotyzują mnie w tego rodzaju muzyce. 


Jeśli mówimy zaś o postaciach, które moim zdaniem najbardziej wpłynęły na rozwój muzyki syntezatorowej, to warto w tym miejscu przywołać postać Vince'a Clarke'a. Człowiek, który tworzył początkowe brzmienie Depeche Mode, a następnie odszedł z grupy, by wraz z Yazoo oraz Erasure dodać kawał dobrego brzmienia do światowej muzyki. Bez wątpienia jest to człowiek-legenda w tej materii i osoba, bez której być może nie byłoby takiej muzyki, jaką dziś znamy. 

Nie można też oczywiście zapomnieć o klasycznych pościelówach. To przecież one sprawiają, że parkiet na te kilka chwil zwalnia, zmienia się nastrój, we wszystko wchodzą jakieś inne emocje. W stworzeniu takiego klimatu od lat pomaga właśnie nic innego jak muzyka syntezatorowa. To właśnie takie hity jak "Forever Young" od Alphaville, czy kolejny szlagier - "Only You", który prezentuje Savage, na stałe weszły do repertuaru tzw. "wolnych" i spotkamy je nadal począwszy od studniówek, przez klubowe parkiety, do wieczorków tanecznych w nadmorskich kurortach. Bez wątpienia jest to coś ponadczasowego, budzącego emocje, wyciszenie, zwolnienie... Nie zmienia tego nawet fakt, że wykonawcy tych hitów pozostawili po sobie raptem kilka bardziej znanych przebojów, ale ich przykład obrazuje, że nawet taki klasyczny one-hit wonder, może na długo zawładnąć muzyką. 

Swoją drogą na liście artystów jednego przeboju znajduję się właśnie wiele zespołów, które wypuściły syntezatorowe perełki w tym m.in. Soft Cell, który wraz z "Tainted Love" zajmuje czołowe miejsca w rankingach tych, którzy po uzyskaniu popularności nie potrafili się już po raz kolejny wbić się na szersza skalę w światowe trendy. 


Przy takim tekście nie sposób też nie wspomnieć a artystach z polskiej stajni. I nie mówię tu o discopolowcach, którzy grając w kółko jeden podkład demo, tworząc do niego już dwudziesty tekst o znalezionej, bądź utraconej miłości. Ciekawe połączenie gitarowego i syntezatorowego brzmienia na polską scenę przed kilkunastu laty wniosło Kombi. Tworzący w nurcie elektro-rocka muzycy wypuścili wiele szlagierów, które często do dziś są katowane przez wiele stacji radiowych, a muzycy często są do spotkania na takich prestiżowych imprezach jak Sylwester z Polsatem. Żarty żartami, ale Kombi dołożyło sporą cegiełkę do rozwoju polskiej muzyki lat 80. Na sam koniec zostawiłem jednak perełkę, czyli dziś już nieco ociekającą kiczem polską legendę synth-popu - zespół Papa Dance. Któż nie nucił kiedyś tych słodkich kawałków o pięknej, bądź nieszczęśliwej, ale i tak cukierkowej miłości niech pierwszy rzuci kamieniem, no właśnie... Dziś kojarzy się bardziej z weselami i gminnymi dożynkami, jednak nadal zwraca uwagę na wpływ, jaki syntezator wywarł na rozwój muzyki rozrywkowej. 

Nie jestem przesadnym znawcą tematu, jedynie pasjonatem, który widzi w tych analogowych, klawiszowych brzmieniach pewną głębię, bo tu właśnie liczy się klimat. Moim zdaniem nic tak bardzo nie oddaje kwintesencji muzyki tamtych lat, jak właśnie synh-popowe taneczne kawałki i nowofalowe poszukiwania idealnego brzmienia przy jednoczesnym eksperymentowaniu, poznawaniu nowego i nieodkrytego. Wnioski można wyciągnąć samemu, ale mam nadzieję, że udało mi się pokazać jak wielki wpływ na muzykę miał właśnie ten niepozorny instrument. Zachęcam do poznawania tych brzmień, odkrywania tego, z czym być może nie było nam po drodze, albo dostrzegania drugiego dnia w tym, co mogło dotąd tylko umilać czas na ostatniej imprezie. 

Michał Oleksa