Neil Gaiman to obecnie jeden z najbardziej utalentowanych i docenianych światowych pisarzy. Dzięki takim bestsellerom jak "Amerykańscy bogowie", "Nigdziebądź", czy "Gwiezdny pył" zawojował cały międzynarodowy rynek czytelniczy. W jego dorobku znajdują się także liczne opowiadania, które w zeszłym roku zostały zbiorczo wydane w Polsce pod nową szatą graficzną. Na blogu recenzowałem już najnowszą antologię - "Drażliwe tematy", dzisiaj natomiast opowiem nieco o innym ze zbiorów autora - "Rzeczach ulotnych". 

W swojej drugiej antologii ponad trzydziestu opowiadań Neil Gaiman zapuszcza się na niezbadane terytoria pomiędzy życiem i śmiercią, percepcją i rzeczywistością, ciemnością i światłem. Przedstawia nam różne wizje świata, a także poszczególne elementy ludzkiego życia. Ubiera w słowa zarówno zło jak i dobro, kreując niezwykłe i często szokujące opowieści, które nie zawsze mają szczęśliwe i satysfakcjonujące zakończenie. 

Antologie takie jak ta często bardzo trudno ocenić ze względu na to, że ich poziom nie jest wyrównany. Część opowiadań jest na naprawdę wysokim poziomie, jednak dużo jest też takich, które aż ciężko czytać ze względu na ich nieskładność lub po prostu brak interesującej i porywającej fabuły. Tak jest i w przypadku "Rzeczy ulotnych". Większość tekstów ze zbioru jest dość średnich lotów, jednak można tu znaleźć kilka wartych uwagi perełek, które w tym przypadku zależą głównie od gustu czytelnika. 

Dlaczego poziom jest średni? Mam wrażenie, że Neil Gaiman miał mnóstwo świetnych pomysłów, ale za bardzo nie wiedział w jaki sposób je wykorzystać i w jakie słowa je ubrać. Wiele opowiadań powstało na kanwie genialnej idei, aby potem ją zmarnować, lub po prostu niewystarczająco rozwinąć - prowadząc wszystko do niepotrzebnego spłycenia. Świetnym przykładem jest "Październik w fotelu" - opowieść o uosobionych miesiącach, żyjących na polanie w głębi ciemnego lasu. Kiedy nadchodzi pora jeden z nich wstaje i zasiada w fotelu snując swoją opowieść. Do tego momentu jest dobrze, ale później te historie w środku opowiadań przestają odnosić się do głównego nurtu i stają się tylko kilkustronowymi opowiastkami bez większego sensu. 

Większość tekstów utrzymanych jest w melancholijnej, poetyckiej atmosferze. Gaiman zabiera nas w podróż po ludzkiej wyobraźni, prezentując jej twory, które każdy z nas może zobaczyć inaczej. Kolejne opowiadania często przemieniane są wierszami, które dodatkowo nastrajają czytelnika na podróż w zakamarki marzeń. Jednakże taką rzecz również można w łatwy sposób popsuć umieszczając w antologii bardzo kontrastujące z poprzednimi założeniami tematy. I w ten sposób co jakiś czas w "Rzeczach ulotnych" pojawia się pisany prostym językiem z dużą dozą wulgarności tekst, w dodatku często bez ładu i składu. Most do pięknej poetyckiej krainy ulega zniszczeniu sprowadzając czytelnika do przyziemnych spraw - tak być nie powinno. 

Odbiór "Rzeczy ulotnych" zależy głównie od osobistych preferencji czytelnika. Dla mnie osobiście wiele tekstów okazało się przerysowanych, ciężkich i po prostu nieciekawych. Miejscami wiało nudą, a same opowiadania sprawiały wrażenie jakoby wymyślonych na siłę, jednak i ja odnalazłem swoje perełki. Liczę, że każdy z czytelników, który sięgnie po tę pozycję będzie usatysfakcjonowany, ponieważ na pewno wśród tak bogatego zbioru odnajdzie idealny tekst dla siebie. 


Snując opowieści
Michał Oleksa

"To literatura - wyjaśnił cierpliwie, jakby przemawiał do dziecka. - Prawdziwa literatura. Prawdziwe życie. Prawdziwy świat. Zadaniem artysty jest ukazać ludziom świat, w którym żyją. Wszystko ma się odbijać w naszych dziełach jak w zwierciadle."