Jesienna szaruga sprawia, że najlepiej czuję się we własnym domu, miejscu które dobrze znam, w którym zapisane są moje wspomnienia, a każdy moment przebywania w nim niesie za sobą pewną magię. Kiedy już wyjdzie się z niego na krócej, lub dłużej - zawsze warto wrócić, a podobnie jest właśnie z tym miejscem w internecie, które kilka lat temu sobie wykreowałem, wracając do niego z radością za każdym razem, kiedy wena swoim szeptem przekaże mi to, o czym warto napisać. Dziś opiszę moment, chwilę niezapomnianą... Czas na podróż, podczas której jednocześnie poznałem kosmos, jak i zwyczajne, ludzie uczucia. 

Romantycy Lekkich Obyczajów to duet, którego muzykę ciężko przypisać do jednego gatunku. Na pewno obracają się oni w dość alternatywnych klimatach dodając do tego elementy rocka, czy folku, lecz dla mnie kreują oni swój własny odmienny styl, którym tak odróżniają się na tle innych artystów z polskiej i światowej sceny muzycznej. Ich muzyka często ustępuje pierwszeństwa przekazowi, w tekstach piosenek zarażają i uczą romantyzmu, jednocześnie pokazując różne jego oblicza. W tym roku premierę miał trzeci ich krążek zatytułowany - "Neoromantyzm", a trasa koncertowa go promująca - zawitała także do Lublina, co oczywiście nie mogło umknąć mojej uwadze. 

Jedenasty koncert na Neoromantycznej trasie zawitał do dobrze znanego kilku pokoleniom lublinian - Klubu Graffiti. Lepszego miejsca w warunkach jesiennych chyba nie można było znaleźć. Już od samego wejścia czuć taki specyficzny, nieco undergroundowy klimat - idealnie budujący atmosferę dla zespołu obracającego się w alternatywnych nurtach. Do tego wszystkiego spora, jak na takie miejsce scena - podstawy dobrego koncertu już mamy. Zanim jednak zagościli na niej Romantycy, wcześniej swoją wersję romantyzmu opowiedział ktoś inny. 

Support głównej gwiazdy na takim dość małym koncercie w klubowych warunkach to trudne zadanie. Publiczność często jest rozrzucona jeszcze po różnych zakamarkach, mało kto nastawia się na rewelację, gdyż zespoły te nie są dość rozpoznawalne. Ale przecież większość tych, którzy teraz porywają tłumy - kiedyś zaczynali właśnie od takich występów, z biegiem czasu zdobywając coraz większą popularność. Ja nastawiałem się na odkrycie czegoś nowego, na poznanie świeżego brzmienia. I można powiedzieć, że Egzotyczny Dandys Paryskich Bulwarów (ta nazwa to cudo) właśnie w tym kierunku mnie usatysfakcjonował. Zespół tworzący w nurcie przyjemnej alternatywy z elementami innych gatunków wzbudzał we mnie także skojarzenie z muzyką lat 30 i 40. Występ EDPB był udany i nieco rozgrzał publiczność przed koncertem RLO. Może chętnych do tańca zbyt wielu nie było, za to większość w jakiś sposób poczuła ich muzykę, a mój Spotify wzbogacił się o kilka nowych utworów. 

Zwilż, moje kąciki ust, rosą z tamtych polan i wzgórz 
Nieprzypadkowo wybrałem ten cytat na rozpoczęcie właściwego wywodu o tym, co zaproponowali lubelskiej publiczności Romantycy, bo właśnie w towarzystwie tego utworu - weszli oni na scenę. Po chwili zaczęła się cała magia tego wieczoru, a zespół rozpoczął koncert od piosenki "Dotknij żaru". Żar zaczął się tlić również wśród nas i został uwolniony przy hicie "Urodziny", który okazał się bardzo mocnym uderzeniem na początek koncertu. W pewnym momencie praktycznie nikt nie stał już w bezruchu. Kolejne piosenki; różnorakie kompozycje, które na żywo okazały się brzmieć lepiej niż w wersji studyjnej, ich teksty odkrywane na nowo oraz zdarte gardło i zmęczone ciało, to tylko niektóre oznaki tego, co nastąpiło później. 

Koncert był niezwykle dynamiczny, a chłopaki na scenie dawali z siebie wszystko. Widać było jak bardzo czują to, co robią - wielką pasję, którą odnaleźli w muzyce i świadomość, że przesłanie, które chcą przekazać jest ważne. Romantycy Lekkich Obyczajów zagrali zróżnicowany, półtoragodzinny set, na którym znalazły się utwory ze wszystkich trzech płyt zespołu. Oczywiście - było wiele piosenek z najnowszego albumu, chociażby tytułowy "Neoromantyzm", "Ceppeliny" albo "Przyszła zaspana" ale nie zabrakło też starszych kompozycji, szczególnie tych najpopularniejszych jak hitowa "Lodziarka", "Poznajmy się", czy wspomniane wcześniej "Urodziny". Lubelska publiczność świetnie znała jednak twórczość RLO, co sprawiło, że wśród ludzi na sali przez ani moment nie było cicho. 

Sztuką niewątpliwie jest to, żeby przy skocznej i tanecznej piosence potrafić doskonale rozruszać ludzi, a jednocześnie, w momencie grania tej bardziej melancholijnej, w której liczą się słowa uderzające prosto w uczucia słuchacza - wyciszyć i zmusić do refleksji. Szczególnie magicznym momentem było zagranie utworu - "Gwiazdy spadają", który sam w sobie jest już bardzo trafiający do serca. Jego wykonanie na żywo przerosło jednak wszelkie moje oczekiwania. Głos Damiana trafiał jakby tylko do mnie, poczułem tę piosenkę całym sobą - dziś już zupełnie inaczej na nią patrząc. Trzeba Romantykom przyznać, że zdecydowanie poruszają emocje. 
Gwiazdy spadają, zostawcie mnie 
Byłem w tym roku na wielu koncertach i każdy z nich miał w sobie coś zachwycającego,  jednak większość z nich to występy plenerowe, które mimo imponowania większym rozmachem nie miały w sobie tego czegoś, co tak bardzo zachwyciło mnie w sobotę. Będąc w klubowej rzeczywistości zespół jest na wyciągnięcie ręki, czuć integrację, a między muzykami i publicznością rodzi się więź. Nie obowiązują festiwalowe ramy czasowe, tutaj każda minuta jest momentem kontaktu z fanem i może to właśnie sprawiło, że koncert Romantyków zachwycił mnie aż tak bardzo. 

Romantycy Lekkich Obyczajów oczarowali Lublin i zarazili go neoromantyzmem. W klimatycznym miejscu zagrali rewelacyjny koncert, czym mnie osobiście wprawili w zachwyt, sprawiając, że od tamtego czasu ich muzyka stale towarzyszy mi w ciągu dnia. W sobotni wieczór przeżyłem piękne chwile, do takich momentów warto wracać myślami, gdzie zakorzeniły się na stałe poprzez wywołane emocje. 


Z romantycznymi pozdrowieniami,
Michał Oleksa