Wszystko zaczyna się od odkrycia. Często jest ono przypadkowe, wpadamy na nie poprzez proponowany na YouTube film, playlistę na Spotify zbierająca muzykę, która często czeka jeszcze na popularność, lub niekiedy dzięki rekomendacji znacznie większych artystów, lub po prostu osób takich jak my, dzielących się z nami swoim odkryciem, swoim mikrozachwytem. No właśnie - zachwyt. Nadchodzi on często po odkryciu, choć równie dobrze możemy trafić na rozczarowanie. Przyjmijmy jednak wersję związaną z zachwytem. Muzyka, którą słyszymy pierwszy raz w życiu dotyka nas, a wsłuchując się w melodię i tekst nie kryjemy się z tym, że często jest to małe cudo, ukryte w kilkuminutowej muzycznej formie. Na koniec zaś nadchodzi pytanie. Bo właściwie dlaczego to jest tak mało popularne, przecież obecnie w radiu promowane są o wiele gorsze piosenki... Ale czy tak naprawdę my, słuchający alternatywy i podobnych niszowych nurtów pragniemy tej popularności? 

Na początku XXI wieku w rozgłośniach radiowych królowały przeboje zespołów powstałych najczęściej jeszcze w ubiegłym stuleciu, lecz powoli ich miejsce w codziennych listach przebojów zajmował kiczowaty pop, ochoczo promowany i pchany wszędzie. Z perspektywy czasu można stwierdzić pewien upadek obyczajów, gdyż wartość merytoryczna takich piosenek była nie niezbyt wysokim poziomie. Przesadna fascynacja gwiazdami zachodu i inspiracja nimi przez rodzimych twórców doprowadziła do powstania piosenek nie niosących za sobą żadnego przesłania jednak zalewających nasz rynek na potęgę. Oczywiście, można powiedzieć - takie były czasy i wtedy nikt o tym nie myślał, jednak ten brak poważniejszej treści powoli zaczął dawać się nieco bardziej wymagającym słuchaczom we znaki. I to jest czas, kiedy rozpoczynały się poszukiwania - tych, którzy wychodzą poza tę barierę i przyjęte zasady i tworzą coś swojego, niepodrabianego. Wtedy właśnie wiele osób zeszło do niszy, aby następnie spróbować wynieść z niej nowych twórców, którzy odmienią oblicze polskiej muzyki. 

Nie dziwi więc swoisty renesans, który nadszedł kilka lat temu. Jakby spojrzeć teraz na listy przebojów i wziąć pod uwagę artystów pochodzących z Polski - wielu z nich wyrosło właśnie z niszy i często alternatywnych nurtów. Zostali dostrzeżeni - początkowo przez bardzo małą grupę fanów, potem jednak zawładnęli sceną muzyczną w całym kraju. I tutaj nasuwa się słowo - mainstream. Właśnie, czy to dobrze, że wartościowe treści zdobywają popularność i stają się dostępne nie tylko dla tych, którzy je odnaleźli, ale także dla każdego standardowego słuchacza w Polsce? I tu sprawa jest zawiła i wielokrotnie powoduje pewne rozdarcie. Bo z jednej stony słuchając kogoś jeszcze niezupełnie popularnego, nieodkrytego - jest we mnie takie uczucie "Dlaczego tego nikt nie słucha?!". Z drugiej jednak - kiedy coś już osiągnie pewien rozgłos i może sięgnąć po to każdy, pojawia się pewien ból, że to, co dotychczas było dostępne dla wąskiego grona; dla ludzi, którzy rozumieli istotę tej muzyki - trafiło do masowego odbiorcy i straciło na autentyczności. 

Warto przypomnieć sobie chociażby Taco Hemingway'a w momencie premiery "Trójkąta Warszawskiego". Wtedy w środowisku dało się słyszeć, że to jakość, której w naszym kraju jeszcze nie było. Pojawiały się głosy, że to zupełnie inny rap, niż ten do którego dotychczas byliśmy przyzwyczajeni. W mentalności słuchacza coraz częściej zaczęła się pojawiać treść, której oczekuje, nie zaś melodia. Teraz już nikogo nie dziwi, że Taco jest na szczytach list przebojów i stał się bożyszczem nastolatek, ale jeszcze kilka lat temu niewielu o nim słyszało, miał swoją najbliższą niszę, dla której grał podobnie jak wielu innych - dziś wielkich, a kiedyś niezupełnie rozchwytywanych. Przykłady? Obecnie jeden z najpopularniejszych polskich artystów - Dawid Podsiadło - zaczynał od występu w talent show, obecnie mając większą rozpoznawalność niż jurorzy tego programu. I z jednej strony to cudowne, że taki człowiek siedzi w muzyce, bo muzycznie nie mam mu nic do zarzucenia i szanuję jego twórczość, jednak czasem z nostalgią wspominam te czasy, kiedy nie zapełniał jeszcze hal koncertowych i był po prostu jakoś bliżej słuchacza. 

A może właśnie o tę bliskość chodzi. Pewnego rodzaju poczucie, że nie ma nas tak dużo - tych, którzy znają, słuchają i zachwycają się. Jeżeli dodamy do tego jeszcze koncerty, na których nie ma tłumów, a kontakt z artystą jest prawie że na wyciągnięcie ręki - to buduje się kolejna teza powodująca ból tego alternatywnego serduszka. 



Warto zauważyć również kwestię, że od pewnego momentu alternatywa stała się po prostu modna, a świadczy o tym m.in. popularność playlisty Alternatywna Polska w serwisie Spotify (prawie 50 tysięcy obserwatorów). Wielu artystów, których nazwiska jesteśmy w stanie tam zobaczyć powoli zapełniają coraz to większe sale koncertowe w całym kraju, wychodząc do ludzi i często porzucając pewną niszę, w której dotychczas tkwiły. Dawid Podsiadło, The Dumplings, Kortez, Bitamina... to nazwy, które coraz mocniej utrwalają się w świadomości Polaków, a niebawem dołączą do nich kolejne. W tej sytuacji można powiedzieć, że taki mainstream jest jak najbardziej do zaakceptowania, bo polska muzyka dojrzewa i wpuszcza do siebie tych, którzy naprawdę mają talent i coś do pokazania swoją osobą i przekazem. 

I sądzę, że odkąd mainstream stał się taki "ładny" to nie należy się go bać i odrzucać tylko ze względu na to, że wchłania kolejne alternatywne brzmienia, ale wręcz przeciwnie - cieszyć się, że ludzkie gusta akurat tak się kształtują. Można przecież potem też z dumą rzec, że słuchaliśmy czegoś jeszcze zanim było popularne i z uśmiechem powspominać starsze czasy, kiedy ludzie dziwnie się na nas patrzyli, kiedy chwaliliśmy się swoim muzycznym odkryciem, które obecnie jest przez nich po długim czasie zachwycane. Czasem jednak pojawia się ten ból alternatywnego serduszka, bo boimy się zepsucia. Boimy się tego, że coś robione na skale masową będzie gorsze i stanie się tylko kolejnym biznesem. Pojawią się także tacy, których nie lubimy w alternatywnym środowisku - żerujący tylko na sukcesie i podpinający się pod niego. I mam tu na myśli zarówno tworzących, jak i słuchających, którzy weszli do tego, dotychczas obcemu im nurtu - tylko z mody. 

Pocieszające jest jednak to, że dla każdego w muzyce znajdzie się miejsce, i kiedy mainstream stanie się coraz bardziej dokuczliwy - zawsze można uciec. Zaszyć się w kolejnej niszy, w kolejnym nieodkryciu i cieszyć się chwilą, kiedy być może słuchamy kogoś tworzącego prawdziwą sztukę, a jeszcze kompletnie nieznanego. To dobry czas, bo być możne teraz na koncercie jesteśmy tylko jedną z kilkunastu osób, a za dwa lata nie zdążymy kupić biletu na wyprzedany w całości koncert na Torwarze. 

Cieszmy się. Cieszmy się tym co mamy - zarówno tym co weszło już w polskie trendy, jak i tym, co dopiero odkrywamy, być może jako jedni z nielicznych. Ból pewnie jeszcze nie raz się pojawi, ale wynagrodzą go kolejne piękne odkrycia. 

Otulony przyjemną alternatywą
Michał Oleksa
fotografie - pixabay.com