Jack Nicolson jest obecnie jednym z najlepszych i najbardziej rozpoznawalnych amerykańskich aktorów. Na swoim koncie ma m.in. trzy Oskary, czy sześć Złotych Globów, a także kilkadziesiąt nominacji do tych nagród. Każda jego kreacja to coś zupełnie innego, nowe wyzwanie, z którym doskonale sobie radzi. Perfekcyjnie odkrywa swoje role zadowalając zarówno krytyków kina, jak i zwykłych widzów. Podczas dzisiejszych "Spotkań z filmem" zrecenzuję dwa filmy z Jack'iem Nicolsonem w roli głównej. 

"Lepiej być nie może" (1997) reż. James L. Brooks

W jednej z nowojorskich kamienic mieszka ekscentryczny pisarz - Melvin Udall, który najlepiej odnajduje się w swoim towarzystwie. Bardzo niepochlebnie wyraża się o innych, rani i obraża przypadkowych ludzi i tych, którzy nieopatrznie weszli mu w drogę. Szczególnie nieprzychylnie wyraża się o swoim sąsiedzie - Simonie. Jedyną osobą, która jest w stanie z nim wytrzymać jest Carol - kelnerka pracująca w restauracji, w której codziennie jada. Na ogół uporządkowane życie Melvina komplikuje się, kiedy Simon trafia do szpitala, a on musi zaopiekować się jego psem. 

"Lepiej być nie może" to amerykańska komedia z 1997 roku obfitująca w proste, lecz nieco poplątane elementy. Na początku filmu nie wiemy o co właściwie chodzi, nie możemy zorientować w fabule, nie widzimy lepszej całości w zaprezentowanych na ekranie scenach. Jednakże w miarę upływu czasu wątpliwości się rozwiewają; film staje się wtedy rozrywką na dość wysokim poziomie. 

Produkcja Jamesa L. Brooks'a na pewno należy do udanych. Nieuporządkowana fabuła jest dość poważnym problemem, ale nadrabia znakomita kreacja głównego bohatera. Nicolson w świetny sposób odwzorował scenariuszową postać zrzędliwego Melvina, a następnie przedstawił jego moralną przemianę. Nic dziwnego, że rola ta przyniosła mu najwybitniejszą statuetkę w historii filmografii. "Lepiej być nie może" to przyjemna komedia, przy której na pewno miło spędzicie czas w zimny jesienny wieczór. 


 "Sprawiasz, że chcę być lepszym człowiekiem" 

Ocena filmu - 7/10


 
"Wilk" (1994) reż. Mike Nichols 

Pewnej zimowej nocy Will Randall potrąca wilka w środku ciemnego lasu. Zwierzę nie daje oznak życia, ale kiedy postanawia usunąć je z drogi, te niespodziewanie gryzie go w rękę. Z pozoru zwykłe zdarzenie zupełnie zmienia życie bohatera. Z każdym dniem Will odzyskuje młodzieńczy wigor. Wyostrzają mu się zmysły: słuchu, węchu, wzroku. Randall odkrywa u siebie niespożyte siły, które zamierza wykorzystać do walki z podstępnymi rywalami z pracy.Jest przekonany, że jego życie wróciło na właściwe tory, aż do pełni księżyca, kiedy to budzi się w nim prawdziwa bestia.

"Wilk" to istna klasyka amerykańskiego kina grozy. Film oferuje nam ciekawie opowiedzianą historię, ze stopniowo rozwijającą się akcją oraz niebanalnymi bohaterami. Warto wspomnieć o towarzyszącej produkcji - ścieżce dźwiękowej. Klimatyczny motyw doskonale utrzymywał niepokój i nastój wszechobecnej grozy. Film stopniowo wprowadza nas w swoją historię prezentując kolejne elementy fabuły, aż do momentu kulminacyjnego, kiedy to wszystko odwraca się. Oczywiście z jak najbardziej pozytywnym skutkiem. Akcja przyśpiesza, trzyma w napięciu, a my boimy się co będzie dalej. Wbrew pozorom "Wilk" to nie tylko zwykły horror. To przede wszystkim historia miłości, bardzo umiejętnie wpleciona w fabułę filmu. 

Nicolson poradził sobie również i w tym przypadku. Z mistrzowskim kunsztem odegrał rolę wilkołaka, a znakomita charakteryzacja tylko polepszyła efekt. Warto wspomnieć również o pięknej Michelle Pfeiffer, odgrywającej rolę Laury Alden, której wątek poprzez powiązanie z głównym bohaterem stał się kluczowy w całej historii. Zakończenie filmu niepokoi, smuci, ale jednocześnie pozostawia nadzieję na to, że miłość przezwycięży wszystko. 

Ocena filmu - 9/10


 


To już koniec dzisiejszych "Spotkań z filmem". Zapraszam do oglądania i komentowania. Do zobaczenia w kolejnych wpisach!









©Michał Oleksa
2015