W pierwszy weekend listopada w Lublinie odbyła się XVII edycja Ogólnopolskiego Festiwalu Fantastyki Falkon. Przez trzy dni na terenie Targów Lublin tysiące ludzi związanych z szeroko rozumianą fantastyką spędzało wspólnie czas na jednej z największych tego typu imprez w kraju. Jako tegoroczny patron medialny oddaje do Waszej dyspozycji setki zdjęć, które będą ukazywać się w kilku osobnych postach. Dziś pierwsza pula!
Festiwal Fantastyki Falkon już za mniej niż tydzień! W związku z tym zapraszam do zapoznania się z zapowiedzią gromadzącą najważniejsze fakty i punktu programu, o których już wiadomo. W związku z tym wielkim świętem fantastyki, wraz z organizatorami Falkonu, przygotowałem także konkurs z wejściówką do wygrania. Szczegóły pod koniec wpisu.
Gdyby przeprowadzić sondę na ulicy jednego z polskich miast, której głównym tematem byłaby rodzina Beksińskich, zdania okazałyby się podzielone. Część z zapytanych osób może być zupełnie niezorientowane w temacie, inni powiedzą coś o ojcu - malarzu i o audycjach Tomka w radiowej Trójce. Z pewnością znajdą się też entuzjaści wiedzący o wiele więcej. Wszyscy, niezależnie od stopnia posiadanej wiedzy, powinni zobaczyć nagrodzoną m.in. na festiwalu w Gdyni - "Ostatnią rodzinę". Moim zdaniem najlepszy polski film tego roku, który wprowadza rodzime kino na naprawdę wysoki, światowy poziom.
Fot. Piotr Michalski/Radio Lublin |
Blues to gatunek muzyczny, który odkryłem stosunkowo niedawno. Z czasem coraz częściej słuchane i grane na gitarze piosenki na stałe wpisały się w mój muzyczny gust. Najwięcej uwagi poświęcałem jednakże polskiemu zespołowi Breakout - wielkiej legendzie zarówno sceny bluesowej jak i rockowej, zapisanym w pamięci jako jeden z najważniejszych zespołów rodzimej muzyki. W piątek, 16 września okryłem go na nowo. Wszystko to dzięki koncertowi, jaki odbył się w studiu muzycznym Polskiego Radia Lublin właśnie tego dnia.
Już za mniej niż dwa miesiące nastąpi kolejny, siedemnasty już - Fantastyczny Atak Lublina. Tegoroczny Falkon odbędzie się w dniach od 4 do 6 listopada pod hasłem "Herosi Falkonu" - zdradzającym spore nawiązania do komiksu podczas tej edycji konwentu. Po raz kolejny fandom zawładnie okolicami Targów Lublin, które na te dni staną się miejscem największego po tej stronie Wisły i drugiego największego w Polsce festiwalu fantastyki. Mamy już sporo informacji, które postaram się zebrać i przedstawić.
Po raz kolejny na festiwalu pojawi się wiele punktów programu, które mogliśmy już obserwować w poprzednich latach. Mowa tu oczywiście o Falkon Arenie - miejscu, gdzie każdy zgłoszony uczestnik może wziąć udział w turnieju na broń bezpieczną. Stałym punktem jest również konkurs Cosplay, który odbędzie się na głównej scenie. Oprócz tego jedna z hal targowych po raz kolejny zostanie przekształcona w gamesroom, który rozrasta się z roku na rok.
Co oprócz tego? Z pewnością wiele rozbudowanych bloków zawierających rozmaite prelekcje i punkty programu. Podczas tegorocznej edycji organizatorzy podążają za zeszłoroczną koncepcją, dzięki której każdy z działów szeroko rozumianej fantastyki otrzymał swojego fikcyjnego opiekuna. W tym roku, zgodnie z konwencją, będą to superbohaterowie.
Zaproszonych gości jest naprawdę dużo, a z pewnością będzie ich jeszcze przybywać. Oprócz czołówki polskiej fantastyki - Grzędowicza, Pilipiuka, Kossakowskiej, czy Komudy, pojawią się także osoby związane z określoną dziedziną - posiadające pasję, którą rozwijają i dzielą się z innymi, a także są za to nagradzani. Autorzy gier planszowych, blogerzy, e-pisarze. Każdy z nich przedstawi uczestnikom coś swojego. Nadal jednak nie jest ogłoszona obecność zagranicznego gościa (ankietę wygrał Dmitry Gloukhovsky, ale nic nie zostało jeszcze potwierdzone).
Jeśli masz pasję i chcesz o niej opowiedzieć ludziom, bądź kiedykolwiek przygotowywałeś prezentację dotyczącą chociażby sposobów hodowli smoków to możesz na Falkonie poprowadzić swój punkt programu. Dla prelegentów przewidziane są zniżki. Jeżeli natomiast pragniesz wziąć udział w tworzeniu jednego z największych festiwali w Polsce to wystartowały zgłoszenia do falkonowego wolontariatu. Ruszyły również zapisy na akredytacje prasowe. Można też kupować bilety w przedsprzedaży.
W tym poście zebrałem tylko pierwsze informacje, opisałem fundament konwentu. Kolejna zapowiedź będzie zbierać już więcej faktów, a także wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Spodziewajcie się również konkursu z wejściówką do wygrania :)
Pozostaje tylko czekać na trzy dni niesamowitych wrażeń. W listopadzie widzimy się w Lublinie!
Po raz kolejny na festiwalu pojawi się wiele punktów programu, które mogliśmy już obserwować w poprzednich latach. Mowa tu oczywiście o Falkon Arenie - miejscu, gdzie każdy zgłoszony uczestnik może wziąć udział w turnieju na broń bezpieczną. Stałym punktem jest również konkurs Cosplay, który odbędzie się na głównej scenie. Oprócz tego jedna z hal targowych po raz kolejny zostanie przekształcona w gamesroom, który rozrasta się z roku na rok.
Co oprócz tego? Z pewnością wiele rozbudowanych bloków zawierających rozmaite prelekcje i punkty programu. Podczas tegorocznej edycji organizatorzy podążają za zeszłoroczną koncepcją, dzięki której każdy z działów szeroko rozumianej fantastyki otrzymał swojego fikcyjnego opiekuna. W tym roku, zgodnie z konwencją, będą to superbohaterowie.
Zaproszonych gości jest naprawdę dużo, a z pewnością będzie ich jeszcze przybywać. Oprócz czołówki polskiej fantastyki - Grzędowicza, Pilipiuka, Kossakowskiej, czy Komudy, pojawią się także osoby związane z określoną dziedziną - posiadające pasję, którą rozwijają i dzielą się z innymi, a także są za to nagradzani. Autorzy gier planszowych, blogerzy, e-pisarze. Każdy z nich przedstawi uczestnikom coś swojego. Nadal jednak nie jest ogłoszona obecność zagranicznego gościa (ankietę wygrał Dmitry Gloukhovsky, ale nic nie zostało jeszcze potwierdzone).
Jeśli masz pasję i chcesz o niej opowiedzieć ludziom, bądź kiedykolwiek przygotowywałeś prezentację dotyczącą chociażby sposobów hodowli smoków to możesz na Falkonie poprowadzić swój punkt programu. Dla prelegentów przewidziane są zniżki. Jeżeli natomiast pragniesz wziąć udział w tworzeniu jednego z największych festiwali w Polsce to wystartowały zgłoszenia do falkonowego wolontariatu. Ruszyły również zapisy na akredytacje prasowe. Można też kupować bilety w przedsprzedaży.
Pozostaje tylko czekać na trzy dni niesamowitych wrażeń. W listopadzie widzimy się w Lublinie!
Michał Oleksa
Neil Gaiman to obecnie jeden z najbardziej utalentowanych i docenianych światowych pisarzy. Dzięki takim bestsellerom jak "Amerykańscy bogowie", "Nigdziebądź", czy "Gwiezdny pył" zawojował cały międzynarodowy rynek czytelniczy. W jego dorobku znajdują się także liczne opowiadania, które w zeszłym roku zostały zbiorczo wydane w Polsce pod nową szatą graficzną. Na blogu recenzowałem już najnowszą antologię - "Drażliwe tematy", dzisiaj natomiast opowiem nieco o innym ze zbiorów autora - "Rzeczach ulotnych".
W swojej drugiej antologii ponad trzydziestu opowiadań Neil Gaiman zapuszcza się na niezbadane terytoria pomiędzy życiem i śmiercią, percepcją i rzeczywistością, ciemnością i światłem. Przedstawia nam różne wizje świata, a także poszczególne elementy ludzkiego życia. Ubiera w słowa zarówno zło jak i dobro, kreując niezwykłe i często szokujące opowieści, które nie zawsze mają szczęśliwe i satysfakcjonujące zakończenie.
Antologie takie jak ta często bardzo trudno ocenić ze względu na to, że ich poziom nie jest wyrównany. Część opowiadań jest na naprawdę wysokim poziomie, jednak dużo jest też takich, które aż ciężko czytać ze względu na ich nieskładność lub po prostu brak interesującej i porywającej fabuły. Tak jest i w przypadku "Rzeczy ulotnych". Większość tekstów ze zbioru jest dość średnich lotów, jednak można tu znaleźć kilka wartych uwagi perełek, które w tym przypadku zależą głównie od gustu czytelnika.
Dlaczego poziom jest średni? Mam wrażenie, że Neil Gaiman miał mnóstwo świetnych pomysłów, ale za bardzo nie wiedział w jaki sposób je wykorzystać i w jakie słowa je ubrać. Wiele opowiadań powstało na kanwie genialnej idei, aby potem ją zmarnować, lub po prostu niewystarczająco rozwinąć - prowadząc wszystko do niepotrzebnego spłycenia. Świetnym przykładem jest "Październik w fotelu" - opowieść o uosobionych miesiącach, żyjących na polanie w głębi ciemnego lasu. Kiedy nadchodzi pora jeden z nich wstaje i zasiada w fotelu snując swoją opowieść. Do tego momentu jest dobrze, ale później te historie w środku opowiadań przestają odnosić się do głównego nurtu i stają się tylko kilkustronowymi opowiastkami bez większego sensu.
Większość tekstów utrzymanych jest w melancholijnej, poetyckiej atmosferze. Gaiman zabiera nas w podróż po ludzkiej wyobraźni, prezentując jej twory, które każdy z nas może zobaczyć inaczej. Kolejne opowiadania często przemieniane są wierszami, które dodatkowo nastrajają czytelnika na podróż w zakamarki marzeń. Jednakże taką rzecz również można w łatwy sposób popsuć umieszczając w antologii bardzo kontrastujące z poprzednimi założeniami tematy. I w ten sposób co jakiś czas w "Rzeczach ulotnych" pojawia się pisany prostym językiem z dużą dozą wulgarności tekst, w dodatku często bez ładu i składu. Most do pięknej poetyckiej krainy ulega zniszczeniu sprowadzając czytelnika do przyziemnych spraw - tak być nie powinno.
Odbiór "Rzeczy ulotnych" zależy głównie od osobistych preferencji czytelnika. Dla mnie osobiście wiele tekstów okazało się przerysowanych, ciężkich i po prostu nieciekawych. Miejscami wiało nudą, a same opowiadania sprawiały wrażenie jakoby wymyślonych na siłę, jednak i ja odnalazłem swoje perełki. Liczę, że każdy z czytelników, który sięgnie po tę pozycję będzie usatysfakcjonowany, ponieważ na pewno wśród tak bogatego zbioru odnajdzie idealny tekst dla siebie.
Odbiór "Rzeczy ulotnych" zależy głównie od osobistych preferencji czytelnika. Dla mnie osobiście wiele tekstów okazało się przerysowanych, ciężkich i po prostu nieciekawych. Miejscami wiało nudą, a same opowiadania sprawiały wrażenie jakoby wymyślonych na siłę, jednak i ja odnalazłem swoje perełki. Liczę, że każdy z czytelników, który sięgnie po tę pozycję będzie usatysfakcjonowany, ponieważ na pewno wśród tak bogatego zbioru odnajdzie idealny tekst dla siebie.
Snując opowieści
Michał Oleksa
"To literatura - wyjaśnił cierpliwie, jakby przemawiał do dziecka. - Prawdziwa literatura. Prawdziwe życie. Prawdziwy świat. Zadaniem artysty jest ukazać ludziom świat, w którym żyją. Wszystko ma się odbijać w naszych dziełach jak w zwierciadle."
Jakiś czas temu w moim domu pojawiła się płyta. Szary niepozorny album nieznanego mi dotąd twórcy. Początkowo się nim nie interesowałem, jednakże z czasem ta muzyka zaczęła coraz częściej wypełniać ściany mieszkania. Dźwięki prowadziły do ukojenia, a każdy z domowników milkł - wsłuchując się w niezwykłą ciszę ukrytą w muzyce. Niezależnie od pory roku te piosenki towarzyszyły codziennemu rytmowi dnia - pomagały się wyciszyć, zapomnieć o pędzie, uspokoić. Wtedy właśnie zrozumiałem jak niezwykłym człowiekiem jest Fismoll.
Długo się zbierałem, aby na blogu zagłębić się w świat muzyki. Dzisiaj przybliżę Wam sylwetkę i opiszę moje odczucia związane z jednym z najbardziej dojrzałych twórców młodego pokolenia. Człowieka, który muzykę tworzy nie tylko z serca, ale i z duszy. Wlewa wszystkie swoje emocje w słowa i dźwięki, nadając im własne życie.
Długo się zbierałem, aby na blogu zagłębić się w świat muzyki. Dzisiaj przybliżę Wam sylwetkę i opiszę moje odczucia związane z jednym z najbardziej dojrzałych twórców młodego pokolenia. Człowieka, który muzykę tworzy nie tylko z serca, ale i z duszy. Wlewa wszystkie swoje emocje w słowa i dźwięki, nadając im własne życie.
Pierwszy album Fismolla jest z pewnością nieprzeciętny i wnosi świeżość nie tylko na polską scenę muzyczną. "At Glade" to skarbnica melancholijnego ukojenia. Otwierany jest radosnym "Trifle" - utworem przywodzącym na myśl bezkresną łąkę, szczęście wynikające z przebywania w niezwykłym miejscu. "Let's play birds" - singiel promujący ten krążek - to z kolei uniesienie, dotknięcie melancholii, oddech duszy. Kolejne utwory pokazują kunszt i niezwykłą dojrzałość twórcy. Łagodne gitarowe brzmienie jest połączone z niesamowitym głosem. Słuchając czułem muzykę całym sobą, oddałem się jej, czułem jej tchnienie, życie. Poznając kolejne piosenki przeżywamy pewnego rodzaju przygodę - podążając za krainą dźwięków, która otwiera się dla nas. Instrumentalny utwór "Flowering" jest przystankiem w tej podróży, zmusza nas do przystanięcia, wsłuchania się, odkrycia muzycznej ciszy.
Otwierający płytę utwór "April Sun" zaczyna się tajemniczo i niepokojąco, aby następnie przejść do łagodnej opowieści, niosącej pierwsze ciepłe promienie kwietniowego słońca. Przez pełne wrażliwości i melodyjnego brzmienia - "Skin" oraz "Forget What She Said" przechodzimy do "Jaśnienia" - pierwszej piosenki Fismolla zaśpiewanej w języku polskim. Lekko przytłumiona muzyka i wyróżniony wokal zmuszają do zastanowienia się nad słowami. Słowa. Tekst piosenki jest bardzo dojrzały, stanowi zamknięcie utworów zawartych na "Abandoned Stories", zmusza do skupienia się i daje na to czas, kojąc łagodnym brzmieniem. Całość domyka "Herbs Overblown" - doskonałe zakończenie tej krótkiej, ale intensywnej podróży.
Źródła - pierwsze zdjęcie [klik] okładka "At Glade" [klik]
Come on please close your eyes now. Just close your eyes and open your mind."Look at this" różni się od poprzednich utworów z "At Glade" - zmusza do zastanowienia się nad światem, innymi ludźmi, a przede wszystkim nad samym sobą. Kontynuując muzyczną podróż natrafiamy na kolejne, skupiające się na ludzkiej egzystencji utwory. Finałem jest "Song of Songs" - "Pieśń nad Pieśniami". Ta piosenka opowiada kolejną, niezwykłą historię. Jest adresowana do konkretnego odbiorcy, ale tak naprawdę każdy może odnieść ją do swojego życia, odnaleźć siebie w słowach niosących nadzieję.
You are a universe, in a grain of sand. A song of songs to me."At Glade" na długo zapadnie w mojej pamięci i z pewnością nadal będzie najchętniej odtwarzaną płytą z domowej kolekcji. To niezwykle udany debiut i aż trudno uwierzyć, że tak dojrzałą płytę stworzył dziewiętnastolatek. Fismoll nie skończył swojej przygody z muzyką na jednym albumie - w 2015 roku w sprzedaży pojawił się drugi krążek muzyka zatytułowany "Box of Feathers". Będąca kolejnym rozmyśleniem i zatrzymaniem się nad ludzkim życiem płyta doczeka się w przyszłości odrębnego tekstu. W tym poście pragnę opisać jeszcze moje odczucia po odsłuchaniu epki - "Abandoned Stories", wydanej również w zeszłym roku.
Otwierający płytę utwór "April Sun" zaczyna się tajemniczo i niepokojąco, aby następnie przejść do łagodnej opowieści, niosącej pierwsze ciepłe promienie kwietniowego słońca. Przez pełne wrażliwości i melodyjnego brzmienia - "Skin" oraz "Forget What She Said" przechodzimy do "Jaśnienia" - pierwszej piosenki Fismolla zaśpiewanej w języku polskim. Lekko przytłumiona muzyka i wyróżniony wokal zmuszają do zastanowienia się nad słowami. Słowa. Tekst piosenki jest bardzo dojrzały, stanowi zamknięcie utworów zawartych na "Abandoned Stories", zmusza do skupienia się i daje na to czas, kojąc łagodnym brzmieniem. Całość domyka "Herbs Overblown" - doskonałe zakończenie tej krótkiej, ale intensywnej podróży.
Jestem wierszem, splotem słów tęskniących. Szeptem też jestem, znajdź mi w sobie miejsce. Rozświetlę przestrzeń, nią też jestem. Musisz tylko zechcieć. Zabronić myślom, tłumić serce.Starałem się nie pisać uproszczonej recenzji, tylko skupić się na odczuciach i śladach, jakie pozostawiła we mnie muzyka. Mam nadzieję, że dzięki moim doświadczeniom sięgniecie po twórczość Fismolla, sami dotkniecie i poczujecie prawdziwe muzyczne arcydzieła. A teraz zostawiam Was z melodyjnym tchnieniem.
Michał Oleksa
Źródła - pierwsze zdjęcie [klik] okładka "At Glade" [klik]
Rick Riordan postawił na nogi całą współczesną literaturę młodzieżową. Gdyby się temu głębiej przyjrzeć - tak naprawdę skorzystał tylko z tego co pozostawili po sobie przodkowie, ubierając to w autorską konwencję - charakterystyczny styl i sposób prowadzenia fabuły. I tak od kilku dobrych lat co jakiś czas jesteśmy raczeni kolejną powieścią o półbogu, żyjącym we współczesnym świecie. Wszystko dobrze, ale czy przypadkiem ten pomysł nie będzie już nużyć czytelników, którzy pragną w końcu czegoś nowego? Dzisiaj przyjrzę się, czy jedna z najnowszych powieści Riordana trzyma się starej, utartej konwencji, a może wprowadza coś zupełnie innego.
Magnus Chase jest młodym bezdomnym, który od dwóch lat prowadzi życie na ulicach Bostonu. Jest sierotą - jego matka zginęła, a ojca nigdy nie poznał. Wszystko zmienia się tego jednego dnia, kiedy to kończy on szesnaście lat. Nagle odkrywa tajemnicze powiązania swojego miasta oraz życia z nordyckim wierzeniami. Rozpoczyna się ciężka i niebezpieczna wyprawa po innych światach, której celem będzie przeciwstawienie się potężnej bestii.
Zajmijmy się tym co podobne, ponieważ tych cech poprzednich książek Riordana jest naprawdę dużo. Po raz kolejny poznajemy chłopaka - Magnusa, który opisując swój wygląd porównuje się do Curta Cobaina. Jak na ironię, bohater "Miecza lata" okazuje się być nastolatkiem - tak samo jak Percy Jackson, mając tylko kilka lat więcej dowiaduje się również, że jest synem jednego z bogów. Mamy ten sam oklepany riordanowy schemat - wprowadzenie w nowe życie, wielka przygoda i końcowa walka dobra ze złem. Cudownie, jak w baśni... Tylko, że tak wygląda każda książka Riordana, a sam motyw wymaga już znacznego odświeżenia.
W "Mieczu lata" Rick Riordan powraca do narracji pierwszoosobowej, która moim zdaniem okazała się bardzo dobrym rozwiązaniem, biorąc pod uwagę fabułę opisującą losy tylko jednego bohatera. Plusem jest to, że książka napisana jest prostym i bardzo przystępnym językiem co sprawa, że bardzo szybko się ją czyta. Jeżeli chodzi o kwestie fabularne - również nie mam zastrzeżeń. Czysto i przejrzyście czyli tak, aby zadowolić młodego czytelnika.
Sama postać głównego bohatera jest lekko przeidealizowana. Z Magnusesm trudno się utożsamić, ponieważ stał się superbohaterem w swoim świecie, któremu zawsze udaje się uciec z opresji, i który zawsze ma na wszystko pomysł. Na uwagę zasługują jednak poboczne postaci, które zaprezentował nam autor książki. Blitz oraz Hearth to bardzo dobrze wykreowany duet, który poniekąd napędza fabułę i ratuje ją, kiedy życie głównego bohatera staje się już zbyt idealne.
"Miecz lata" nie próbuje nawet wyróżniać się wśród innych książek Ricka Riordana. Fabuła jest ciekawa, ale schematycznie niczym nie różni się od poprzednich powieści. Nie zmienia to faktu, że przy tej pozycji dobrze się bawiłem. Jest lekka - idealna na czas wakacji. Jeżeli ktoś zaczyna dopiero przygodę z prozą Riordana - ta książka jest do tego idealna, jednak wprawiony czytelnik może już zacząć zauważać powtarzalności. Jednakże fabuła stawia przed nami zagadkę - i jej rozwiązania domagam się w przyszłym tomie, po który z pewnością sięgnę.
Zajmijmy się tym co podobne, ponieważ tych cech poprzednich książek Riordana jest naprawdę dużo. Po raz kolejny poznajemy chłopaka - Magnusa, który opisując swój wygląd porównuje się do Curta Cobaina. Jak na ironię, bohater "Miecza lata" okazuje się być nastolatkiem - tak samo jak Percy Jackson, mając tylko kilka lat więcej dowiaduje się również, że jest synem jednego z bogów. Mamy ten sam oklepany riordanowy schemat - wprowadzenie w nowe życie, wielka przygoda i końcowa walka dobra ze złem. Cudownie, jak w baśni... Tylko, że tak wygląda każda książka Riordana, a sam motyw wymaga już znacznego odświeżenia.
W "Mieczu lata" Rick Riordan powraca do narracji pierwszoosobowej, która moim zdaniem okazała się bardzo dobrym rozwiązaniem, biorąc pod uwagę fabułę opisującą losy tylko jednego bohatera. Plusem jest to, że książka napisana jest prostym i bardzo przystępnym językiem co sprawa, że bardzo szybko się ją czyta. Jeżeli chodzi o kwestie fabularne - również nie mam zastrzeżeń. Czysto i przejrzyście czyli tak, aby zadowolić młodego czytelnika.
Sama postać głównego bohatera jest lekko przeidealizowana. Z Magnusesm trudno się utożsamić, ponieważ stał się superbohaterem w swoim świecie, któremu zawsze udaje się uciec z opresji, i który zawsze ma na wszystko pomysł. Na uwagę zasługują jednak poboczne postaci, które zaprezentował nam autor książki. Blitz oraz Hearth to bardzo dobrze wykreowany duet, który poniekąd napędza fabułę i ratuje ją, kiedy życie głównego bohatera staje się już zbyt idealne.
"Miecz lata" nie próbuje nawet wyróżniać się wśród innych książek Ricka Riordana. Fabuła jest ciekawa, ale schematycznie niczym nie różni się od poprzednich powieści. Nie zmienia to faktu, że przy tej pozycji dobrze się bawiłem. Jest lekka - idealna na czas wakacji. Jeżeli ktoś zaczyna dopiero przygodę z prozą Riordana - ta książka jest do tego idealna, jednak wprawiony czytelnik może już zacząć zauważać powtarzalności. Jednakże fabuła stawia przed nami zagadkę - i jej rozwiązania domagam się w przyszłym tomie, po który z pewnością sięgnę.
Wracając myślami z nordyckich zaświatów
Michał Oleksa
Grafika po prawej stronie pochodzi z filmu "Thor"
"Przyjaźń. Więź, której wiele osób doświadcza, ale również i odrzuca. Ta niesamowita relacja z drugim człowiekiem na stałe łączy ze sobą ludzi sprawiając, że zaczynają się traktować jak rodzeństwo. Są zawsze tam, gdzie są potrzebni, słuchają, rozumieją." - tak pisałem jeszcze niedawno w recenzji "Nieba w kruszonce". W dzisiejszym wpisie chciałbym rozszerzyć ten temat stawiając jako przykład samą autorkę książki, która swoje doświadczenia przelała na kartki najnowszej powieści.
Agnieszka, Kasia i Dorota - wszystkie trzy znaczą dla Moniki coś więcej. To nie są tylko koleżanki, ani bardzo dobre znajomości. Każda z nich oznacza część jej życia; życia, które poświęciła im tak jak główna bohaterka "Nieba w kruszonce" - Renata, swojej największej przyjaciółce Monice. Dlatego też, biorąc pod uwagę powyższe porównanie postanowiłem zadać każdej z nich po cztery pytania, aby dowiedzieć się, co sądzą o tej niezwykłej łączącej ludzi więzi.
M - Jaką rolę pełni w Twoim życiu przyjaciel?
K - Przyjaciel jest dla mnie kimś, z kim chciałoby się spędzać jak najwięcej czasu, a na każde spotkanie czeka się z niecierpliwością. W jego towarzystwie kawa smakuje jakoś lepiej. Na spotkaniu można mówić bez ustanku, ale milczy się także przyjemnie. Nie potrzeba zbędnych słów. Świadomość, że można na przyjaciela liczyć pomaga przetrwać w „dżungli” dzisiejszego pokręconego świata. „Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają jak latać” - dzięki moim przyjaciółkom jestem na pewno lepszym człowiekiem…
Dorota
Michał Oleksa - Czym jest dla Ciebie przyjaźń?
Dorota - Przyjaźń.. .nie za bardzo lubię definicję. Dla mnie przyjaźń to uczucie, a uczucie trudno zdefiniować - trzeba je po prostu poczuć, jak miłość albo jest albo jej nie ma.
M - Czy to prawda, że prawdziwa przyjaźń nie bierze człowieka na wyłączność, a potrafi dzielić się nim z innymi i nie potrzebuje nieustannego kontaktu?
D - I chyba znowu użyję porównania do miłości, ale wydaje mi się, że to też jest podobnie. Nie możemy, według mnie, "osaczać" przyjaciela, zmuszać go do tego żeby był tylko z nami i tylko dla nas, bo w dłuższej perspektywie będzie to po prostu męczące i nie będzie miało nic wspólnego z przyjaźnią.
M - Jaką przyjaciółką jest Monika?
D - Monika. Czasem nie widzimy się bardzo długo i nie ma to tak naprawdę znaczenia, bo jak się już zobaczymy to czujemy się tak jakbyśmy rozstały się wczoraj. Czy spędzamy ze sobą tylko godzinę czy więcej niż taka chwilę czujemy się tak samo dobrze. Nie pamiętam żebyśmy się kiedyś o coś pokłóciły. Kiedy potrzebuję dobrego słowa, pocieszenia, czy modlitwy wiem, że zawsze mogę zadzwonić do Moniki i usłyszę od Niej dobre słowo.
M - W jakich okolicznościach poznałaś Monikę i kiedy przyszedł ten moment, że wiedziałaś, że to przyjaźń?
D - Prawdę mówiąc trudno mi powiedzieć kiedy poznałam Monikę, na pewno było to na studiach, ale nie pamiętam w jakich okolicznościach. I nie wiem kiedy okazało się, że to przyjaźń. Na początku była znajomość a w pewnym momencie narodziła się przyjaźń.
Dziękuję za wszystkie odpowiedzi :)
Wraz z Wydawnictwem Zysk i S-ka przygotowaliśmy także specjalny konkurs, w którym do wygrania będą dwa egzemplarze "Nieba w kruszonce" - najnowszej powieści Moniki A. Oleksa, której jednym z tematów przewodnich jest właśnie przyjaźń. Co zrobić, aby wygrać jedną z nich? Wystarczy odpowiedzieć na pytanie konkursowe:
Agnieszka
Michał Oleksa - Jak rozumiesz słowo przyjaźń?
Agnieszka - To specyficzna więź, ale nie taka, która łączy rodzinę. W przypadku rodziny pojawia się zwykle słowo obowiązek. A w przyjaźni to zaufanie, szczerość. Szczerość w tym przypadku oznacza raczej dobrą radę a nie krytykowanie. Czasami pozostaje tylko wysłuchać.
M - Jaką przyjaciółką jest Monika?
A - "Natrętna"- nie zapomina o Tobie. Poza tym straszną skarżypytą kiedyś była. Raz spróbowałam się na nią o coś obrazić i za chwilę już była jej mama i było po kłótni. Może nie skarżypyta, ale strasznie zawzięta osoba. Jak jej zależy to jakimś sposobem dopnie swego :) Mi wtedy nie popuściła i może dlatego odpowiadam na te pytania.
A tak naprawdę to dobrze jest mieć kogoś takiego, kto o Tobie pamięta. Znajduje dla ciebie czas. Cieszę się ze spotkań z nią, bo pozwalają zdjąć nagromadzone bagaże i z przyjemnością wrócić do domu.
M - W jakich okolicznościach poznałaś Monikę i kiedy przyszedł ten moment, że wiedziałaś, że to przyjaźń?
A - Nie wiem czy pamiętam, czy raczej sobie wyobrażam, jak w wieku 3 lat (mieszkałam wtedy na wsi) wybrałam się do pobliskiego miasta po czekoladę. No więc siedzę pod klatką i smaruję coś kredą i ktoś mi się przygląda. Ten ktoś to Monika i pewnie to ona pierwsza mnie zaczepiła. Ja bym się nie domyśliła, że zechce ze mną rozmawiać.
Kiedy? No właśnie nie wiadomo kiedy. Ale myślę, że pierwsza tak opisała naszą znajomość Monika. Ma dar dostrzegania rzeczy oczywistych.
M - Po czym poznać, że jest to przyjaźń a nie dłuższa znajomość?
A - Możemy wrócić do Przyjaciela w każdym momencie życia i będzie to kontynuacja na chwilę przerwanej rozmowy. W przypadku znajomego skończy się to na płytkiej wymianie informacji.
Kasia
Michał Oleksa - Czym jest dla Ciebie przyjaźń?
Kasia - Przyjaźń to dla mnie akceptacja bliskiej osoby z jej wszystkimi wadami i zaletami (skupianie się głównie na jej zaletach i „niedostrzeganie” wad). To zaufanie powierzenia nawet najskrytszych tajemnic i najtrudniejszych problemów. To świadomość, że mimo, że nie jesteśmy ze sobą w codziennym kontakcie w najważniejszych sprawach istnieje łączność duchowa sprawiająca że nasz przyjaciel dzieli z nami radości i smutki. To coś nie do końca dającego się zdefiniować, bo przyjaźń nie opiera się na deklaracjach tylko na czynach.
M - Jaką przyjaciółką jest Monika?
K - Monika jest najlepszą przyjaciółką jaką mogłabym sobie wymarzyć. Wiele jej zawdzięczam, bo wiele razy mnie motywowała do zmian życiowych. Jest dla mnie cały czas inspiracją do kroków, których bez jej pomocy pewnie bym nie podjęła. Podziwiam ją za konsekwencję i wytrwałość w realizacji planów. Za piękne słowa i przemyślenia, których jest skarbnicą. Dziękuję za wyrozumiałość i zaufanie, którymi obdarza mnie już od wielu lat.
M - W jakich okolicznościach poznałaś Monikę i kiedy przyszedł ten moment, że wiedziałaś, że to przyjaźń?
K - Monikę poznałam w VI klasie szkoły podstawowej, ale nie od razu zostałyśmy przyjaciółkami. Nasza przyjaźń pojawiła się z czasem, poznawałyśmy się lepiej i zrozumiałam, że Monika jest osobą o ”pięknej duszy”, bogatej osobowości i o dużym poziomie wrażliwości na ludzi i świat. Połączyły nas pierwsze młodzieńcze imprezy, miłości (nie zawsze szczęśliwe) i wszystkie dobre i złe chwile, które w międzyczasie nam się przydarzyły. Nasza przyjaźń jest już dojrzała- znamy się już ponad 30 lat (!) i nigdy się na Monice nie zawiodłam. Wspierała mnie w najtrudniejszych dla mnie chwilach: pamiętam jak po jednym telefonie rzuciła wszystko i pospieszyła, żeby być blisko mnie i pocieszyć. Nigdy jej tego nie zapomnę. Zawsze mam świadomość, że mogę na nią liczyć. Cenię w niej wiele rzeczy, nie wiem nawet czy udałoby mi się je wszystkie wymienić…
Dziękuję za wszystko! Cieszę się , że Pan Bóg postawił ją na mojej drodze wiele, wiele lat temu.M - Jaką rolę pełni w Twoim życiu przyjaciel?
K - Przyjaciel jest dla mnie kimś, z kim chciałoby się spędzać jak najwięcej czasu, a na każde spotkanie czeka się z niecierpliwością. W jego towarzystwie kawa smakuje jakoś lepiej. Na spotkaniu można mówić bez ustanku, ale milczy się także przyjemnie. Nie potrzeba zbędnych słów. Świadomość, że można na przyjaciela liczyć pomaga przetrwać w „dżungli” dzisiejszego pokręconego świata. „Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają jak latać” - dzięki moim przyjaciółkom jestem na pewno lepszym człowiekiem…
Kasia i Agnieszka |
Michał Oleksa - Czym jest dla Ciebie przyjaźń?
Dorota - Przyjaźń.. .nie za bardzo lubię definicję. Dla mnie przyjaźń to uczucie, a uczucie trudno zdefiniować - trzeba je po prostu poczuć, jak miłość albo jest albo jej nie ma.
M - Czy to prawda, że prawdziwa przyjaźń nie bierze człowieka na wyłączność, a potrafi dzielić się nim z innymi i nie potrzebuje nieustannego kontaktu?
D - I chyba znowu użyję porównania do miłości, ale wydaje mi się, że to też jest podobnie. Nie możemy, według mnie, "osaczać" przyjaciela, zmuszać go do tego żeby był tylko z nami i tylko dla nas, bo w dłuższej perspektywie będzie to po prostu męczące i nie będzie miało nic wspólnego z przyjaźnią.
M - Jaką przyjaciółką jest Monika?
D - Monika. Czasem nie widzimy się bardzo długo i nie ma to tak naprawdę znaczenia, bo jak się już zobaczymy to czujemy się tak jakbyśmy rozstały się wczoraj. Czy spędzamy ze sobą tylko godzinę czy więcej niż taka chwilę czujemy się tak samo dobrze. Nie pamiętam żebyśmy się kiedyś o coś pokłóciły. Kiedy potrzebuję dobrego słowa, pocieszenia, czy modlitwy wiem, że zawsze mogę zadzwonić do Moniki i usłyszę od Niej dobre słowo.
M - W jakich okolicznościach poznałaś Monikę i kiedy przyszedł ten moment, że wiedziałaś, że to przyjaźń?
D - Prawdę mówiąc trudno mi powiedzieć kiedy poznałam Monikę, na pewno było to na studiach, ale nie pamiętam w jakich okolicznościach. I nie wiem kiedy okazało się, że to przyjaźń. Na początku była znajomość a w pewnym momencie narodziła się przyjaźń.
Monika A. Oleksa i Dorota |
Wraz z Wydawnictwem Zysk i S-ka przygotowaliśmy także specjalny konkurs, w którym do wygrania będą dwa egzemplarze "Nieba w kruszonce" - najnowszej powieści Moniki A. Oleksa, której jednym z tematów przewodnich jest właśnie przyjaźń. Co zrobić, aby wygrać jedną z nich? Wystarczy odpowiedzieć na pytanie konkursowe:
Kim dla Ciebie jest przyjaciel?
Krótkie (max 3-4 zdania) odpowiedzi proszę wpisywać w komentarzach (proszę o podanie maila). Czas na przesyłanie odpowiedzi jest do 2 września włącznie.
Powodzenia!
Michał Oleksa
Sponsorem nagród w konkursie jest Wydawnictwo Zysk i S-ka!
Choroba nowotworowa jest obecnie wyzwaniem, z którym cały czas zmierza się współczesna medycyna. Mimo wielu zaawansowanych technologii często pozostajemy bezsilni wobec tej straszliwej choroby, która wyniszcza człowieka fizycznie, a potem również psychicznie. Ludzkie cierpienia związane z rakiem zagościły również w kulturze, gdzie oprócz wielu dzienników i wspomnień dostępnych w księgarniach pojawił się pewien twór współczesnej popkultury. W 2008 roku amerykańska stacja AMC wypuściła pierwszy sezon serialu "Breaking Bad". Dziś to już pewna ikona gatunku, stawiana w rankingach popularności tuż przy chociażby "Grze o Tron", lecz bardzo się od niej różniąca.
Walter White jest mężczyzną w średnim wieku, kochającym ojcem i mężem, oraz nauczycielem chemii w jednej ze szkół w stanie Nowy Meksyk. Kiedy pewnego dnia lekarz diagnozuje u niego raka płuc jego życie wywraca się do góry nogami. Zdesperowany White, pragnąc zapewnić rodzinie finansowe zabezpieczenie zaczyna produkować metamfetaminę. Rozpoczyna się trudna gra, w której z jednej strony musi mieć do czynienia z narkotykowymi bossami, a z drugiej - jest zmuszony do okłamywania własnej rodziny.
"Breaking Bad" nie jest zwykłym serialem. To nie urocza telenowela, przy której siądziecie z dziewczyną/chłopakiem, mamą, bądź sąsiadką i przegryzając popcorn będziecie marnować czas na oglądanie mdłych historyjek. Tej produkcji się nie ogląda - ją się smakuje, oglądając odcinek po odcinku. Telewidz wchodzi w tą historię, przeżywa ją całym sobą, oddaje się jej. To właśnie miara, ktrórą określa się naprawdę dobry serial, a "Breaking Bad" z pewnością na takie miano zasługuje.
Gwarantem sukcesu serialu są dwa główne filary, na których się opiera. Historia i kreacje aktorskie - bo o tych aspektach mówimy wystarczyły, aby uczynić "Breaking Bad" serialem bardzo dobrym. Nie ma tu co prawda widowiskowych efektów specjalnych, czy pięknych kostiumów i charakteryzacji. Jest tylko ona - genialnie skonstruowana fabuła oraz kilku bohaterów, którzy wspólnie odpowiadają za jej rozwój.
"Breaking Bad" opiera się na bardzo dobrze rozpisanym scenariuszu, nad którym pracowało kilka osób, lecz główne gratulacje należą się reżyserowi i głównemu twórcy serialu - Vince'owi Gilliganowi. Oglądając co kolejne odcinki "Breaking Bad" dostrzegałem coraz więcej pozytywnych aspektów serialu, wszystkie opierające się o genialny scenariusz. Taka historia nie została jeszcze opowiedziana w popkulturze. Serial porusza bardzo trudny temat - walki z rakiem, ukazuje cierpienie zarówno człowieka chorego, jak i jego bliskich. Nie boi się również cenzury, ukazując zaplecze narkotykowego świata, zapraszając widza do wczucia się w jego klimat. Produkcja zniechęca także do zażywania narkotyków - ukazuje ludzi uzależnionych, żyjących razem w odrębnych dzielnicach. W końcu w dosadny sposób pokazuje nam okrucieństwo tych, którzy potrząsają za sznurki narkotykowej marionetki - bossów i całe gangi, które nie okazują litości.
Serial to również bohaterowie, którzy sprawiają, że żyje on własnym życiem. Kreacje aktorskie są tu na naprawdę wysokim poziomem i aż trudno uwierzyć, że to aktorzy, którzy wcześniej nie byli szeroko znani, ani na dużym, ani na małym ekranie. Na szczególną uwagę zasługuje duet - Bryan Cranston oraz Aaron Paul - odgrywający w "Breaking Bad" role Waltera White'a oraz jego współpracownika, byłego ucznia - Jessego Pinkmana. Za te właśnie kreacje byli kilkakrotnie nagradzani Emmy. Cranston genialnie oddał dramat człowieka chorego, jego desperację oraz niemoc w zaistniałej sytuacji. Paul natomiast z równym oddaniem zagrał mężczyznę, będącego w głębi siebie nieokrzesanym dzieciakiem, który szukając łatwego zarobku zanurzył się w narkotykowy półświatek.
"Breaking Bad" jest genialnym serialem i z pewnością obejrzę koleje sezony tej produkcji. Polecam go poszukującym innych doznań, odskoczni od swojego świata. Pragnących poznać podobną, aczkolwiek zupełnie inną rzeczywistość, a także szukającym dobrego dramatu z domieszką kryminału i dreszczykiem. Bardzo serdecznie polecam!
Gotując kolejną porcję
Michał Oleksa
Pierwsze zdjęcie - wykadrowany plakat serialu "Breaking Bad"
Drugie zdjęcie - źródło
Niedawno dość niespodziewanie rozpocząłem nową, podróżniczą serię, w której pierwszym odcinku opisałem część moich wrażeń z wyjazdu do Kraju Basków w ramach projektu Erasmus+ Młodzież. Dzisiaj, w drugiej części przedstawię dalszą część moich wspomnień oraz podsumuję całą tą podróż. Bardzo serdecznie zapraszam do lektury!
O tym co ważne
Jeden z dni spędzonych w Urniecie upłynął nam na dyskusji na temat wiodącego problemu postawionego nam wcześniej przez organizatorów. Każda grupa narodowa miała za zadanie przygotować wcześniej prezentację w dowolnej formie, która będzie dotyczyć przemocy wśród ludzi młodych, także cyberprzemocy. Przedstawiliśmy przyczyny oraz skutki, prezentowaliśmy filmy, ankiety, a następnie wszyscy wspólnie dyskutowaliśmy na ten ważny i często lekceważony przez ludzi temat. Finałem naszych rozmyśleń i międzynarodowej współpracy była miejska akcja (tzw. Public Action), którą zorganizowaliśmy w samym centrum Urniety. Wszystko rozpoczęło się marszem milczenia a następnie wspólnym występem, który miał za zadanie zamanifestować pokój, zarówno ten na świecie, jak i wobec drugiego człowieka.
Warsztaty
Dużą część wyjazdu stanowiły rozmaite warsztaty, w których uczestniczyliśmy. Do wyboru było kilka typów, a każdy musiał wybrać jeden dla siebie, aby następnie wraz z grupą przygotować coś ze swojej dziedziny a następnie zaprezentować to wszystkim. Do naszej dyspozycji były warsztaty: muzyczny, taneczny, public action, dziennikarski oraz montaż filmów wraz z obróbką zdjęć. Ja naturalnie kierując się swoją profesją wybrałem się na zajęcia z dziennikarstwa, a postawionym nam zadaniem okazało się być przygotowanie specjalnej gazety, w której zamieszczone będą nasze artykuły dotyczące każdego dnia IYM w Kraju Basków. Na sam koniec każdy z uczestników wyjazdu otrzymał wydrukowaną wcześniej kopię w ramach pamiątki z wyjazdu.
Pragnę podziękować każdemu z osobna. Wszystkim, z którymi spędziłem te niezapomniane dni. DZIĘKUJĘ!
Pogrążeni w pracy |
Uciekając przed bykami w stronę kulek z farbą
Dzień zapowiadał się jak co dzień. Dźwięk budzika, poranny prysznic, śniadanie itd. Jednakże kompletnie zapomniałem, że na ten dzień wypada wyjazd do Pampeluny - miejsca, gdzie odbywają się słynne gonitwy byków. Szybkie pakowanie i jestem gotowy. Ruszamy. Po dotarciu na miejsce rozpoczynamy zwiedzanie, podążając za Baskami, którzy z ogromną pasją pokazują nam jedno z miast, które znają jak własną kieszeń. Wspólnie idziemy wzdłuż szlaku, przez który zawsze w lipcu ludzie uciekają przed stadem byków. W końcu siadamy i popijając sangrię obserwujemy powolnie toczące się życie miejskiego rynku. Następnym punktem dnia był wyjazd na paintball, gdzie podzieleni na drużyny oddaliśmy się przyjemnej rozrywce i wstąpiliśmy na pole bitwy.
Zaufaj nam, będzie fajnie - czyli uważaj na niespodzianki
Wyjazd do Kraju Basków nauczył mnie wielu rzeczy, ale jedną z nich jest na pewno to, aby uważać na niespodzianki. Najpierw Baskowie sprawili, że po ich wieczorze narodowym większość grupy była cała oblana wodą, albo w bitej śmietanie (proszę, nie wnikajmy w szczegóły), a potem nastał słynny wieczór, o którym wiedział każdy, ale nikt nie miał pojęcia na czym będzie polegać. Słynna Suprise Night urosła do miana legendy i tego dnia dotyczyła większości rozmów między uczestnikami. Ale dobra, zaczęło się. Wszyscy zostaliśmy podzieleni na czteroosobowe grupy, które były wypuszczane dalej średnio co 15 minut. Już wtedy się domyślaliśmy - to będzie coś strasznego. Dobra, przychodzi pora na naszą grupę. Idziemy. Słuchamy przejmującej historii o psychopatycznym doktorze. Biegniemy na najwyższe piętro, no i się zaczyna. Ciemność, niepokojące odgłosy, droga do pokonania. Historia, w którą jesteśmy wplątani, coś czego z pewnością nikt z nas nie zapomni.
Ostatni dzień naszego pobytu w Kraju Basków. Wszystko musi się kiedyś skończyć. Jak zwykle śniadanie, ale już nie w takiej radosnej atmosferze. Wszyscy jedziemy na lotnisko w Bilbao. Przed wejściem jeszcze pożegnania, wymieniane słowa, obietnice, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. Żegnamy Basków i Niemców, z Finami lecimy razem jeszcze do Frankfurtu. Wylatując zostawiamy za sobą pewną część naszego życia, o której z pewnością nigdy nie zapomnimy, ponieważ zamieniała się w wspomnienie, które nosimy w sobie.
Ostatni dzień naszego pobytu w Kraju Basków. Wszystko musi się kiedyś skończyć. Jak zwykle śniadanie, ale już nie w takiej radosnej atmosferze. Wszyscy jedziemy na lotnisko w Bilbao. Przed wejściem jeszcze pożegnania, wymieniane słowa, obietnice, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. Żegnamy Basków i Niemców, z Finami lecimy razem jeszcze do Frankfurtu. Wylatując zostawiamy za sobą pewną część naszego życia, o której z pewnością nigdy nie zapomnimy, ponieważ zamieniała się w wspomnienie, które nosimy w sobie.
Pragnę podziękować każdemu z osobna. Wszystkim, z którymi spędziłem te niezapomniane dni. DZIĘKUJĘ!
Wracając myślami do tych wspomnień
Michał Oleksa
Minął ponad rok odkąd po raz pierwszy zagłębiłem się w bezkresne czeluści moskiewskiego metra i wraz z Artemem wyruszyłem w niezapomnianą podróż po ciemnych tunelach i stacjach, które skrywają podziemia Moskwy. Była to długa wędrówka pełna strachów wydobywających się z głosu bezkresnych korytarzy, a także niespodziewanych zdarzeń, zwrotów akcji i obawy przed napromieniowaniem. Dmitry Glukhovsky wyniósł literaturę postapokaliptyczną na nowy poziom sprawiając, że tak wiele osób na całym świecie mogło poczuć na plecach dreszcz emocji związanych z ukrywaniem się w podziemiach. W zeszłym roku przygody Artema doczekały się w końcu kontynuacji, którą jest właśnie dzisiaj recenzowana powieść - "Metro 2035".
Trzecia wojna światowa starła ludzkość z powierzchni Ziemi. Planeta opustoszała. Radio milczy na wszelkich częstotliwościach. W Moskwie przeżyli tylko Ci, którzy w obliczu apokalipsy zdążyli zbiec do metra. Odtąd cała ludzkość przeniosła się pod powierzchnię ziemi i ani myśli wychodzić na zewnątrz. Jest jednak pewien człowiek - Artem, który uważa, że miejsce człowieka jest na powierzchni i dlatego postanawia wyłapać sygnał radiowy od innych ocalałych ze świata.
"Metro 2033" zapamiętałem jako w miarę dobrą powieść oferującą co prawda ciekawy pomysł, wartką akcję i wiele klimatycznych smaczków, jednak również będącą dość mało ambitną lekturą. Fakt, że Glukhovsky pisał tą powieść w wieku nastoletnim był mocno widoczny co skutkowało tym, że książka - prekursor uniwersum okazała się tylko zwykłą przygodówką o wędrówce przez korytarze metra, aniżeli dobrą porcją literatury postapo. "Metro 2035" było jednak pisane, kiedy autor był już dorosłym mężczyzną, co odzwierciedla się w dużo większej dojrzałości pióra oraz ambitniejszym, bardziej przemyślanym słowie.
Cechą charakterystyczną najnowszej książki Glukhovsky'ego jest jej niezwykły klimat. Karty powieści emanują zimnem i wilgocią podziemnych korytarzy, a także nieprzebranym mrokiem i ciemnościami. Wszystko to czytelnik jest w stanie odczuć na własnej skórze, dotknąć tego własnymi zmysłami. Autor bardzo dokładnie opisuje świat, w sam jego środek rzucając wielu ciekawych bohaterów.
Postać głównego bohatera - Artema również uległa zmianie biorąc pod uwagę dwie części trylogii Glukhovsky'ego. W "Metrze 2033" był to nadpobudliwy dzieciak, superbohater, którego misją było uratować całe moskiewskie metro. Był dość niedojrzały i kierował się głównie emocjami. W "Metrze 2035" poznajemy innego, odmienionego Artema - wykończonego i zdesperowanego. W najnowszej odsłonie serii jego postać jest bardzo silnie zarysowana, a sam bohater stał się o wiele bardziej mroczny i nieprzewidywalny. To już nie ta sama osoba; nowy Artem jest zmęczony życiem, wyczerpany dostarczaną codziennie dawką promieniowania. Jednakże jedna rzecz nadal się nie zmieniła - jest niczym James Bond w postapokaliptycznym świecie, zawsze ucieknie oprawcom i nie zginie nawet wtedy kiedy jest w obliczu śmierci.
"Metro 2035" kryje w sobie bardzo ciekawą, wciągającą historię, która z pewnością zaciekawi każdego fana gatunku. Na swoich kartach powieść odsłania przed czytelnikiem bardzo dobrze wykreowany świat przedstawiony - z bogatymi opisami przestrzeni oraz kilkoma naprawdę dobrymi postaciami. Wszystko okraszone odrobiną dreszczyku na plecach oraz pewną dawką radioaktywności. Polecam bardzo serdecznie!
Wychodząc na powierzchnię,
Michał Oleksa
źródło ostatniego zdjęcia - klik
W moim kawałku internetu skupiałem się dotychczas na postrzeganiu kultury z perspektywy literatury, filmu, teatru, bądź rozmaitych wydarzeń. Ten wpis jest nieco inny, ponieważ skupia się na odkrywaniu innych kultur poprzez podróżowanie i spotykanie ludzi takich jak my, jednak mieszkających w zupełnie innym kraju. Taką możliwość uzyskałem niedawno dzięki projektowi Erasmus+, w którym bierze udział moja szkoła i wraz z kilkuosobową grupą polecieliśmy na północ Hiszpanii - do Kraju Basków. Ten post to pewnego rodzaju jedno wielkie wspomnienie i luźna relacja z tego niezwykłego i pełnego wrażeń wyjazdu.
Jest godzina pierwsza w nocy - dzwoni mój budzik. Lekko oszołomiony wstaję, nie spałem długo bo raptem pół godziny - oczekując na wyjazd. Przed drugą jestem już na Placu Zamkowym w Lublinie, gdzie wraz z resztą grupy czekamy na mającego nas zabrać do Warszawy busa. Myśli i sen. Myśli i słowa. Rozmowy. Co nas czeka? Czy się dogadamy? Około 4-tej dojeżdżamy na Okęcie i wkraczamy do hali warszawskiego lotniska. Godzina 6 - mój pierwszy w życiu lot samolotem; cel - Frankfurt, skąd przesiadamy się do właściwego samolotu, który zabierze nas prosto do stolicy Kraju Basków - Bilbao. "Dobra, zaraz odlatujemy" - myślę sobie lekko zestresowany. Nagle się rozpędzamy i już po chwili szybujemy ponad chmurami, spragnieni podróży i wrażeń, na podbój innego kraju.
Jako, że moja walizka musiała wyjechać jako ostatnia trochę nam jeszcze zajęło zanim opuściliśmy lotnisko w Bilbao. W końcu jednak wszyscy szczęśliwie wyruszyliśmy w dalszą podróż - do Urniety, gdzie czekali już na nas Baskowie. Było późne popołudnie, kiedy zajechaliśmy pod szkołę Salezjanów w Urniecie. Nad wejściem powiewały flagi państw uczestniczących w IYM, czyli: Polski, Finlandii, Niemiec, Kraju Basków oraz flaga Unii Europejskiej. Przy drzwiach natomiast czekali na nas gospodarze, którzy powitali nas z dużą serdecznością. Pokazali nam skrzydło, w którym mieliśmy spać... Warunki były dość spartańskie - kotary w miejscu drzwi a zamiast pościeli - koc i dwa prześcieradła. Ale mając przed sobą perspektywę spędzenia tygodnia po drugim końcu Europy tamten problem okazał się tylko drobnostką, na którą przestałem zwracać uwagę. I tak właśnie rozpoczęła się wielka przygoda.
Język, imiona i integracja
I zaczęło się - wielka przygoda, podczas której miałem poznać obce kultury i rejony. No dobrze, ale jak tu zapamiętać imiona ponad 30 nowych osób? Fakt, mieliśmy identyfikatory, ale często to nie wystarczało. Jednak organizatorzy zadbali o to, aby każdy dzień rozpoczynał się "Energizerem" w formie krótkich zabaw, które szczególnie w pierwszych dniach miały sprawić, że nauczymy się swoich imion. Jako, że również początkowo wszyscy trzymali się swoich krajów - podczas posiłku byliśmy rozrzucani po różnych częściach sali, co sprzyjało międzynarodowej integracji. Początkowo nieśmiało, potem z większą pewnością rozpoczynały się rozmowy, aż w końcu wszyscy zaczęli ze sobą rozmawiać - oczywiście wszystko po angielsku. Po kilku dniach konwersacje wypłynęły na nowy poziom i pojawiły się trudniejsze pytania. Uwierzcie mi - omawianie polskiego systemu edukacji oraz naszej kwalifikacji wojskowej może być sporym wyzwaniem.
Mały Paryż - czyli Donostia-San Sebastian
Już podczas trzeciego dnia naszego pobytu w Kraju Basków wybraliśmy się na pierwszą wycieczkę. Odwiedziliśmy miasto San Sebastian, oddalone od Urniety tylko o kilka kilometrów. Nasze zwiedzanie rozpoczęliśmy od pewnego rodzaju gry miejskiej, podczas której mieliśmy odwiedzić wszystkie miejsca wymienione na kartce i udokumentować je zdjęciami. Zostaliśmy podzieleni na kilka drużyn - w każdej po jednej osobie z danego kraju. Gra była dobrym pomysłem, aby zwiedzić część San Sebastian oraz zorientować się w mieście pod kątem czasu wolnego. Co do samej Donostii - czułem się tam jak w Paryżu: wąskie uliczki, mnóstwo zabytkowych kamienic, wszystko było po prostu piękne, a do tego wszystkiego dochodziła jeszcze plaża i ocean oraz wyspa w małej zatoce. Widok nie do opisania.
Pisane wieczorem, przy kubku herbaty
Michał Oleksa
Już niebawem druga część, a także wersja w języku angielskim :)